Darmowy fragment publikacji:
Pytanie, czym właściwie jest Wszechświat, skąd, jak i dlaczego się pojawił,
zaprzątało umysł człowieka prawdopodobnie od zarania jego dziejów. Astronomia,
mogąca dać odpowiedzi na tego rodzaju pytania, w porównaniu z innymi gałęziami
nauki, takimi jak na przykład fizyka czy biologia, do niedawna dysponowała jednak —
niestety! — nader ograniczonymi możliwościami badania tego wszystkiego, co się
znajdowało poza jego przyrodzonym światem, to znaczy Ziemią. Podczas gdy fizyk
czy biolog mogli analizować zachowanie się materii w warunkach, które byli w stanie
zmieniać, a nawet w miarę potrzeby — przynajmniej do pewnego stopnia —
odpowiednio modyfikować, astronomom ze zrozumiałych względów pozostawał
jedynie opis istniejącej sytuacji wytworzonej przez przyrodę — i to w dodatku z reguły
na podstawie oglądu ze znacznej odległości. Z rzadka tylko, kiedy na przykład upadł
gdzieś na Ziemię meteoryt, przy odrobinie szczęścia — jeżeli naturalnie w ogóle
udawało się go odnaleźć! — nadarzała się okazja bezpośredniego zetknięcia się
z owym obiektem i poddania go oględzinom czy mniej lub bardziej szczegółowemu
badaniu.
To, że człowiek w ogóle był w stanie w jakimś momencie swojej ewolucji zacząć
zdawać sobie sprawę z faktu, iż Wszechświat bynajmniej nie kończy się na jego
kolebce, Ziemi, ale że poza jego rodzimym globem istnieje ogromna ilość
różnorodnych obiektów, mamy do zawdzięczenia faktowi docierania do powierzchni
naszego globu części promieniowania emanowanego przez owe obiekty (zresztą
znikomej w porównaniu z pełnym znanym nam obecnie zakresem ich promieniowania)
poprzez swoiste okna w naszej atmosferze. Jak wiemy, jedno z nich przepuszcza
promieniowanie świetlne możliwe do wykorzystania przez człowieka właściwie od
zarania jego dziejów, drugie natomiast — radiowe — stało się dostępne bardzo
niedawno temu, dopiero po zapewnieniu sobie przezeń dostępu do rozmaitych technik
radiowych.
Tak więc, początkowo przy wykorzystywaniu do obserwacji Wszechświata
promieniowania świetlnego, człowiek był praktycznie zdany tylko i wyłącznie — jeśli
naturalnie nie liczyć używanego w nawigacji prawdopodobnie już od III wieku p.n.e aż
do początków XVIII wieku n.e. dla wyznaczania położenia ciał niebieskich nad
horyzontem prymitywnego astrolabium, poprzednika sekstantu (jego wynalezienie
przypisuje się Hypatii z Aleksandrii, filozofce i matematyczce greckiej z IV w n.e. lub
też Hipparchowi z Nikei, greckiemu matematykowi, geografowi i astronomowi
żyjącemu w II w p.n.e.) — na swoje przyrodzone instrumenty wykształcone w toku
procesu ewolucji, to znaczy na narząd wzroku oraz mózg, który w oparciu o sygnały
rejestrowane przez oko pracowicie konstruował rozmaite, mniej lub bardziej
przystające do rzeczywistości wyobrażenia o osaczającej go, nie zawsze przyjaznej
mu, przyrodzie.
Nie należy jednak przy tym zapominać, że narządy te zostały przecież
wykształcone bynajmniej nie dla kontemplacji Wszechświata, ale dla umożliwienia ich
dysponentom przetrwania w ściśle określonym, to znaczy ziemskim środowisku
i powstały pod presją tegoż środowiska. Jak wiadomo, możliwość rejestracji źródeł
światła uzależniona jest przede wszystkim od rozmiarów optyki wytwarzającej obraz
rejestrowany przez dany odbiornik. Owa optyka w przypadku człowieka, to znaczy jego
źrenica, w zupełnej ciemności ma średnicę około 6 mm. Wpuszcza ona do wnętrza
oka akurat tyle światła, abyśmy w ciemną noc mogli dostrzec gwiazdy szóstej
wielkości. Należy w tym miejscu dodać, że jasność gwiazd wyraża się w jednostkach
zwanych właśnie wielkościami gwiazdowymi, po łacinie — magnitudo, przy czym
najsłabsze gwiazdy widoczne gołym okiem w dobrych warunkach, to znaczy przy
czystym niebie i w miejscu pozbawionym świateł, mają właśnie szóstą wielkość
gwiazdową. Gwiazdy jaśniejsze mają wielkość piątą, czwartą, trzecią i tak dalej. Przy
sprzyjających atmosferycznych warunkach gołym okiem możemy zaobserwować
około 6000 gwiazd, a najjaśniejsza gwiazda nieba północnego, to znaczy Syriusz, ma
magnitudo minus 1,5. Z kolei gwiazdy słabsze, już niewidoczne gołym okiem,
a obserwowane tylko za pomocą teleskopów, mają magnitudo większe niż sześć.
Ujmując to nieco inaczej, można powiedzieć, że oko człowieka, podobnie zresztą jak
i oczy większości ssaków, reaguje na promieniowanie świetlne jedynie w zakresie
długości fali elektromagnetycznej od około 0,4 do około 0,74 mikrometra, podczas gdy
znany nam obecnie zakres długości fal elektromagnetycznych obejmuje długości od
około 10‒14 metra do tysięcy kilometrów. Sytuację parających się problematyką istoty
Wszechświata w starożytności można by więc w pewnym uproszczeniu przyrównać
do sytuacji człowieka, od którego oczekuje się opisania jakiegoś obrazu, dajmy na to
„Bitwa pod Grunwaldem” czy „Mona Lisa”, ukazując mu jednak przy tym jedynie
mikroskopijny punkcik na tych płótnach!
Uwzględniając to, co przed chwilą zostało powiedziane, nie należy się zatem
zbytnio dziwić, że odpowiedzi na pytanie, czym właściwie jest Wszechświat, czego się
można po nim spodziewać i jaką rolę ma czy też może mieć w nim do odegrania
człowiek, były w tamtych czasach w decydującej mierze uzależnione nie tyle od
wiedzy, ile od siły wyobraźni ich autorów. A że naszym przodkom czego jak czego, ale
wyobraźni z pewnością nie brakowało, mogą świadczyć te wszystkie legendy
o kontaktach ludzi z bogami lub mieszkańcami innych ciał niebieskich, które dzisiaj
zapewne moglibyśmy określić mianem prekursorów science-fiction. Pisane źródła,
dotyczące tego rodzaju tematów, sięgają kilku tysięcy lat. Głównie pochodzą one
z krajów Starożytnego Wschodu, najczęściej można się z nimi spotkać w literaturach
indyjskiej, babilońskiej, asyryjskiej, egipskiej i perskiej. I tak na przykład w powstałym
u progu naszej ery staroindyjskim poemacie „Mahabharata” znajdujemy drobiazgowy
opis lotu pojazdu latającego, wimany, na Księżyc. Podróż do nieba władcy
starożytnego imperium w Indiach, Ramy, została opisana przez półlegendarnego
wieszcza Valmiki w rycerskiej epopei „Ramajana” (co znaczy dosłownie „Droga
Ramy”). Według opisu zawartego w „Ramajanie” wimana, czyli ów pojazd latający,
miał być dwupokładowym statkiem powietrznym z okienkami i kopułą, poruszającym
się z prędkością wiatru i wydającym podczas lotu melodyjny dźwięk (szum?).
Pierwsze znane nam koncepcje tworzywa, z jakiego jakoby miał powstać cały
Wszechświat, jak i sił odpowiedzialnych za jego pojawienie się, również pochodzą
z krajów Starożytnego Wschodu. I tak na przykład według klasycznego indyjskiego
systemu filozoficznego wajsieszika wszystko miało się składać z drobniutkich
cząsteczek materialnych, przenikniętych substancją duchową. Wajsieszika jest
klasycznym systemem filozofii indyjskiej zaliczanym do grup astika i sat daruna.
Skupiała się ona na zagadnieniach metafizycznych. Za jego założyciela uznaje się
Kanade o przydomku Uluka (sowa) z gofry Kasjapa. Jej wczesne nauki nawiązują do
koncepcji z brahmanów, to znaczy obszernych komentarzy do Wed i Upaniszad.
Jednak wajsieszikowie po V w. byli zazwyczaj silnie związani z siwaizmem,
monoteistycznym odłamem hinduizmu uważającym Siwę za jedynego Boga.
Nie mniejszą wyobraźnią obdarzeni byli także starożytni Babilończycy. Według
ich mitów początkiem wszystkiego miała być mieszanina wód słodkich i słonych,
ucieleśnionych w postaci dwóch potworów, męskiego i żeńskiego. To one spłodziły
bogów, którzy następnie pokonali swoich rodziców, a główny spośród nich zwycięzca
zbudował wszechświat z ciała pokonanej pramatki. Ziemia według tych wierzeń miała
mieć postać okrągłej góry lub płyty pływającej po wodach oceanu. Ponad nią miało się
natomiast rozpościerać niebo, czyli sklepienie spoczywające na widnokręgu niby na
nasypie. Miało ono być usiane pismem nieba, czyli przymocowanymi doń gwiazdami.
Zgodnie zaś z dawnymi wierzeniami chińskimi, Wszechświat miał powstać
w wyniku współdziałania dwóch sił: Jang i Jin. Tkwiące w nich przeciwieństwa legły
w jedności u podstaw wszelkiego bytu. Z pierwiastkiem Jang kojarzono niebo, Słońce
oraz wszelkie właściwości czynne, dodatnie. Z pierwiastkiem Jin natomiast Ziemię,
mrok oraz wszystkie właściwości bierne, ujemne.
Jang — dosłownie rozumiane jako „nasłonecznione miejsce, światło słoneczne”
— oznacza siłę, aktywność, radość, ciepło.
Jin — dosłownie rozumiane jako „zaciemnione miejsce, północne zbocze,
zachmurzenie” — symbolizuje wodę lub ziemię.
Wzajemne oddziaływanie Jin i Jang jest przyczyną powstawania i zmian
wszystkich rzeczy. Z nich powstaje pięć pierwiastków : ogień, woda, ziemia, metal
i drewno, a z tych z kolei wszystkie inne rzeczy. Wśród sił natury da się zauważyć stan
Jin i stan Jang, będące w ciągłym ruchu.
W sposób znacznie głębszy i zdecydowanie bardziej logiczny objaśniali istotę
Wszechświata filozofowie starożytnej Grecji. Zapewne dlatego, że nie ograniczały ich
ciasne okowy religii, praktycznie tłumaczące wszelkie zjawiska zachodzące na Ziemi
i niebie jedynie kaprysami bogów. W miejsce powszechnego w tamtych czasach
poglądu, że przecież skoro przyrodą rządzą bogowie, to pozostaje ona siłą rzeczy
w ogóle poza zasięgiem ludzkiego rozumu, Grecy wierzyli, że Wszechświat podlega
prawom fizyki, które w pełni można pojąć za pośrednictwem logiki i matematyki.
A przed tym, kto zdoła pojąć owe prawa, Wszechświat nie będzie już krył w sobie
żadnych tajemnic.
I tak, na przykład przedstawiciel szkoły jońskiej, Tales z Miletu (ok. 620 — ok.
540 p.n.e.), którego uznać należałoby za pierwszego w dziejach myśli greckiej
astronoma z prawdziwego zdarzenia, za ostateczną przyczynę Wszechrzeczy,
pramaterię Wszechświata uznawał wodę, uzasadniając swój pogląd tym, że pod
wpływem temperatury zamienia się ona zarówno w ciało stałe, tzn. lód, jak i lotne (gaz).
Tales głosił ponadto, że zarówno gwiazdy, jak i Ziemia zbudowane są z takiej samej
materii oraz że Wszechświat jest nieskończony.
Poglądy jego ucznia, Anaksymandra (ok. 610 — 547 p.n.e.) były już nieco
bardziej złożone. Za osnowę wszelkiego bytu uznawał on wieczną materię —
nieokreśloną, nieskończoną i nieidentyczną z istniejącymi elementami. Materia ta
według niego znajdować się miała w nieustannym ruchu, w wyniku czego wydzielały
się z niej pary fundamentalnych przeciwieństw, a mianowicie ciepło i zimno. Z nich
z kolei powstawała wilgoć, z której wydzielała się ziemia, powietrze oraz zewnętrzna
sfera ognista, która w efekcie wirowania rozpadła się na kręgi ognia widoczne z Ziemi
jako Słońce, Księżyc i poszczególne gwiazdy.
Anaksymander z nauk swego mistrza, Talesa, wyciągnął ponadto nader
interesujący wniosek, że skoro Wszechświat jest nieskończony i wszystkie jego
elementy mają taką samą budowę, to liczba światów w przestrzeni również musi być
nieskończona. I że w każdym momencie istnieją takie światy, które się właśnie
w bólach rodzą oraz takie, które stoją u progu zagłady.
Dla odmiany Anaksymenes (ok. 585 — 525 p.n.e.) za podstawę bytu uznaje
materię określoną, a mianowicie powietrze, które w procesie wiecznego ruchu
przechodzi w dwa zasadnicze stany: albo ulega rozrzedzeniu, które jest równoznaczne
z ociepleniem, albo też zagęszczeniu powodującemu ochłodzenie. Rozrzedzenie
powoduje przemianę powietrza w ogień, zagęszczenie natomiast wprowadza je
stopniowo w stan wiatru, chmur, wody, by wreszcie zamienić je w ziemię i kamienie.
Należałoby w tym miejscu także wspomnieć o tym, że to właśnie Anaksymenes
jako pierwszy — opierając się na prowadzonych przez siebie obserwacjach nieba —
zdał sobie sprawę z tego, że istnieją dwa rodzaje gwiazd, to znaczy gwiazdy „stałe”
oraz gwiazdy „ruchome”. Te ostatnie zostały przez niego nazwane planetami (od
greckiego słowa planao — błądzę). W starożytności znano siedem planet, przy czym
zaliczano do nich również Słońce i Księżyc. Pozostałe to: Merkury, Wenus, Mars,
Jowisz i Saturn.
Pobierz darmowy fragment (pdf)