Darmowy fragment publikacji:
dla ka(cid:380)dej kobiety, ka(cid:380)dego dnia(cid:8230)
Wi(cid:281)cej informacji znajdziesz na
www.harlequin.com.pl
Diana Palmer
Pora na miłość
Tłumaczyła
Julita Mirska
DIANA PALMER
Pora
na miłość
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału: Mercenary’s Woman
Pierwsze wydanie: Harlequin Books, 2000
Redaktor serii: Ewa Godycka
Opracowanie redakcyjne: Anna Bieńkowska
Korekta: Roma Sachnowska, Anna Bieńkowska
ã 2000 by Diana Palmer
ã for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007
Wszystkie prawa zastrzez˙one, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane
w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej ksiąz˙ce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych
– z˙ywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin
i serii Harlequin Kolekcja są zastrzez˙one.
Wydawnictwo Arlekin – Harlequin Enterprises sp. z o.o.
00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4
Skład i łamanie: COMPTEXTÒ, Warszawa
Druk: ABEDIK
ISBN 978-83-238-5146-2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ebenezer Scott stał przy czarnym pikapie, spo-
glądając na młodą kobietę o długich jasnych włosach
związanych w koński ogon, która grzebała pod ma-
ską starej pordzewiałej furgonetki. Dziewczyna mia-
ła na sobie dz˙insy i kowbojki; do kompletu bra-
kowało kapelusza. Eb uśmiechnął się pod nosem;
ilez˙ to razy ostrzegał ją przed udarem słonecznym!
Ale to było dawno temu. Nie rozmawiali ze sobą
od sześciu lat. Do połowy tego roku Sally Johnson
mieszkała w Houston; w lipcu, razem ze swoją
ociemniałą ciotką i
jej synem, a swoim bratem
ciotecznym, przeniosła się na podupadające rodzinne
ranczo. Eb widział ją parokrotnie w miasteczku,
6
PORA NA MIŁOŚĆ
lecz ona udawała, z˙e go nie zna. Wcale się jej nie
dziwił, skoro tak nieładnie potraktował ją przed laty.
Widok jej szczupłej, zgrabnej sylwetki sprawił, z˙e
serce zabiło mu szybciej. Wiedział, co się kryje pod
tą luźną bluzką. Pamiętał podniecenie malujące się
w szarych oczach Sally, kiedy całował jej nagie
piersi. Chciał ją przestraszyć, zniechęcić do siebie,
z˙eby wreszcie przestała go kusić. No i osiągnął cel.
Uciekła przeraz˙ona; na wiele lat znikła z jego z˙ycia.
Z˙ałował, z˙e wtedy między nimi do niczego nie
doszło. Sally była taka młoda i naiwna, a on właśnie
wrócił z najbardziej krwawej akcji w całej swojej
dotychczasowej karierze. Zawodowy najemnik nie
jest odpowiednim partnerem dla niewinnej dziew-
czyny. Sally nie miała pojęcia o jego prawdziwym
z˙yciu; myślała, jak większość okolicznych miesz-
kańców, z˙e zajmuje się hodowlą bydła.
Dziś była dwudziestotrzyletnią kobietą, przypusz-
czalnie doświadczoną, pracującą w miejscowej szko-
le. On zaś... moz˙na powiedzieć, z˙e był emerytem;
czasem jeszcze brał czynny udział w akcjach, ale
zdarzało się to rzadko; prowadził na swoim ranczu
specjalistyczny ośrodek szkoleniowy dla z˙ołnierzy
wyjez˙dz˙ających w tajnych misjach. Oczywiście nie
rozgłaszał tego wszem i wobec; nadal miał mnóstwo
wrogów, którzy chętnie pozbawiliby go z˙ycia. Nie-
dawno jeden z nich, człowiek pałający z˙ądzą zemsty
i na tyle bogaty, aby bez problemu jej dokonać,
wyszedł z więzienia, poniewaz˙ prokurator nie dopil-
nował jakichś formalności.
Diana Palmer
7
Tamtego wiosennego dnia, kiedy tak skutecznie ją
do siebie zraził, Sally miała niecałe osiemnaście lat.
Nie chciał jej skrzywdzić – po prostu nie wiedział,
jak inaczej postąpić. Mimo to od lat dręczyły go
wyrzuty sumienia.
Ciekaw był, czy Sally domyśla się, dlaczego on,
Eb Scott, trzyma się na uboczu i nie nawiązuje
bliz˙szych znajomości z mieszkańcami. Miał nowo-
czesne ranczo ze świetnie wyposaz˙oną salą gimnas-
tyczną, nieduz˙e stado krów rasy santa gertrudis
i zatrudniał lojalnych, niezwykle dyskretnych pra-
cowników. Podobnie jak jego sąsiad, Cyrus Parks,
z natury był odludkiem. Obu męz˙czyzn łączyło
jednak coś więcej niz˙ umiłowanie prywatności, ale
akurat o tym nikomu nie mówili.
Po drugiej stronie szosy Sally Johnson odgarnęła
za ucho niesforny kosmyk włosów. Powoli traciła
cierpliwość do grata, który znów odmówił jej po-
słuszeństwa. Eb nie spuszczał oczu z dziewczyny.
Domyślał się, z˙e nie jest jej łatwo; opiekowała się
ciotką, która niedawno straciła wzrok, i jej sześciolet-
nim synem. Podziwiał ją, a jednocześnie się o nią
martwił.
Sally nie wiedziała, kto był winien wypadku,
w którym Jessica o mało nie zginęła, ani z˙e całej
rodzinie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Właś-
nie z powodu tego niebezpieczeństwa Jessica namó-
wiła ją, aby rzuciła pracę w szkole w Houston
i wróciła z nią oraz Steviem do Jacobsville. Tu mógł
się o nie zatroszczyć Eb. Sally oczywiście nie miała
8
PORA NA MIŁOŚĆ
pojęcia, czym w przeszłości trudniła się Jessica,
a tym bardziej czym się zajmował jej świętej pamięci
mąz˙ Hank Myers. I nigdy nie zgodziłaby się na
powrót, pomyślał Eb, gdyby nie dar przekonywania,
jaki Jess opanowała do perfekcji.
Sally unikała go. Od pięciu miesięcy, jakie minęły
od jej przyjazdu do Jacobsville, ani razu nie zamieni-
ła z nim słowa. Czasem ich drogi się krzyz˙owały, ale
wtedy Sally patrzyła w przeciwną stronę, udając, z˙e
go nie dostrzega.
Kiedy z rezygnacją pochyliła się nad milczącym
silnikiem, Eb uznał, z˙e nie ma sensu dłuz˙ej czekać;
podejdzie i zaoferuje pomoc.
Podniósłszy głowę, zobaczyła zbliz˙ającego się
drogą wysokiego męz˙czyznę w skórzanej kurtce
i bez˙owym stetsonie. Nic się nie zmienił, pomyślała
gorzko. Wciąz˙ miał zwinne kocie ruchy, z których
biła pewność siebie i arogancja. Serce jej zadrz˙ało.
Nienawidziła go za emocje, jakie wzbudzał w niej
swoim widokiem. Sądziła, z˙e wyrosła juz˙ z dawnej
fascynacji, zwłaszcza po tym, jak Eb postąpił z nią
przed laty. Zaczerwieniła się na samo wspomnienie
tamtego wiosennego dnia.
Zatrzymał się przy zepsutej furgonetce, dwa kroki
od Sally, zsunął z czoła kapelusz i utkwił w niej
swoje zielone oczy.
Natychmiast się zjez˙yła; widać to było po jej
wrogim spojrzeniu i napiętym wyrazie twarzy.
– Na mnie się nie wściekaj – rzekł. – Trzeba
było nie kupować tego rzęcha od Turkeya Sandersa.
Diana Palmer
9
– Turkey to mój kuzyn – przypomniała mu.
– To kawał łotra. Nie tak dawno temu pracował
z braćmi Hart. A potem narzeczonej Corrigana Harta
sprzedał wóz, który zepsuł się, jak tylko dziewczyna
wyjechała za bramę. Ale to jeszcze nic. Staruszce
Bates wmówił, z˙e cena samochodu nie obejmuje
silnika. No i za silnik policzył oddzielnie.
Sally nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
– No tak... Jednakz˙e ta moja furgonetka nie jest
w najgorszym stanie. Tylko kilka rzeczy nalez˙ało-
by...
– Oj, nalez˙ałoby – przerwał jej Eb, spoglądając na
tylną oponę. – Nalez˙ałoby zrobić porządny przegląd
silnika, usunąć rdzę, polakierować na nowo karose-
rię, naprawić tapicerkę, no i wymienić tylną oponę,
bo ta jest całkiem łysa. Oponą musisz się koniecznie
zająć – dodał stanowczym tonem. – Akurat na to cię
stać z nauczycielskiej pensji.
– Panie Scott... – zaczęła gniewnie – nie mam
zamiaru...
– Panie? Nie wygłupiaj się, Sally. – Zmierzył ją
wzrokiem. – A z oponą nie z˙artuję. Przy tej odludnej
drodze, którą codziennie przemierzasz, mieszkają
jacyś nowi ludzie, którym źle patrzy z oczu. Lepiej,
z˙ebyś na tym odcinku nie złapała gumy. Zwłaszcza
po zachodzie słońca.
Oburzona wyprostowała plecy, ale i tak czubkiem
głowy sięgała Ebowi zaledwie do brody.
– W dwudziestym pierwszym wieku kobiety dos-
konale...
10
PORA NA MIŁOŚĆ
– Błagam, daruj sobie wykład.
Z nogą opartą o zderzak wpatrywał się w silnik. Po
chwili wyciągnął z kieszeni scyzoryk i zabrał się do
pracy.
– Co robisz? To mój samochód!
– To kupa z˙elastwa z niesprawnym silnikiem,
a nie samochód.
Sally westchnęła cięz˙ko. Wolałaby sama naprawić
wóz, niz˙ być zdana na pomoc akurat tego człowieka.
Starała się nie myśleć o tym, ile musiałaby zapłacić
za wezwanie mechanika, który uruchomiłby jej gru-
chota. Kiedy tak stała, patrząc na sprawne dłonie
Ebenezera, zalała ją fala bolesnych wspomnień. Kie-
dyś te dłonie dotykały jej ciała...
Niecałe dwie minuty później Eb schował nóz˙ do
kieszeni.
– Spróbuj teraz – powiedział.
Usiadła za kierownicą i przekręciła kluczyk. Sil-
nik zawarczał, z rury wydechowej buchnął czarny
dym.
Eb podszedł do opuszczonej szyby i wpatrując się
w Sally, rzekł:
– Silnik jest w opłakanym stanie. Musisz oddać
wóz do naprawy. A następnym razem zapomnij
o koligacjach rodzinnych i omijaj Turkeya Sandersa
szerokim łukiem.
– Nie rozkazuj mi – oznajmiła butnie.
Uniósł brew.
– Przepraszam,
to z przyzwyczajenia. Jak się
miewa Jess?
Diana Palmer
11
Na twarzy Sally pojawił się wyraz zdumienia.
– Znacie się?
– I to całkiem dobrze – odparł. – Jej mąz˙ Hank i ja
słuz˙yliśmy razem.
– W wojsku?
Nie odpowiedział na pytanie, zamiast tego zadał
własne:
– Masz w domu broń?
– Co... co? – wydukała zaskoczona.
– Broń – powtórzył. – Czy masz w domu jakąś
broń i czy umiesz się nią posługiwać?
– Nie mam. Ale mieszkam z sześcioletnim dziec-
kiem, więc na pewno z˙adnej nie kupię.
Zmarszczył w zadumie czoło.
– To moz˙e byś wzięła kilka lekcji samoobrony?
– Uczę drugoklasistów. Dzieci w tym wieku ra-
czej nie napadają na nauczycieli.
– Nie martwię się o dzieci. Chodzi mi o twoich
nowych sąsiadów. Nie wzbudzają zaufania. – Nie
wyjaśnił, z˙e wie, kim są i w jakim celu przyjechali do
Jacobsville.
– Mnie tez˙ się nie podobają – przyznała Sally.
– Ale to ciebie nie powinno obchodzić...
– Mylisz się. Obiecałem Hankowi, z˙e jeśli on
zginie, to zatroszczę się o Jess. Zawsze dotrzymuję
słowa.
– Potrafię zaopiekować się ciotką.
– Tak ci się tylko wydaje – burknął. – Wpadnę do
was jutro.
– Moz˙e mnie nie być w domu.
12
PORA NA MIŁOŚĆ
– Ale Jess będzie. Poza tym jutro jest sobota
– kontynuował. – W weekendy nie uczysz, a zakupy
zrobiłaś przed chwilą. Czyli jednak cię zastanę.
Po jego tonie domyśliła się, z˙e powinna na niego
czekać.
– Posłuchaj, Scott...
– Na imię mam Ebenezer. Po nazwisku zwracają
się do mnie tylko moi wrogowie.
– Posłuchaj, Scott...
Westchnął zniecierpliwiony.
– To ty posłuchaj – przerwał jej. – Byłaś młoda.
Na co liczyłaś? Z˙e w biały dzień pozbawię cię
dziewictwa na siedzeniu pikapa?
Oblała się gwałtownym rumieńcem.
– Nie to chciałam powiedzieć!
– Widzę to w twoich oczach – oznajmił cicho.
– Sally, przykro mi z powodu blizn, jakie ci po mnie
zostały, ale musiałem tak postąpić. Musiałem cię
zniechęcić. Nie mogłem pozwolić, z˙ebyś... No, chy-
ba sama rozumiesz?
– Nie mam z˙adnych blizn! – warknęła.
– Masz, masz. – W milczeniu powiódł spojrze-
niem po jej delikatnej twarzy. – Wpadnę do was jutro.
Muszę pogadać z tobą i Jess. Nastąpiły pewne wyda-
rzenia, o których ona nie wie.
– Jakie wydarzenia? O czym mówisz?
Opuścił maskę i ponownie utkwił wzrok w twarzy
dziewczyny.
– Jedź ostroz˙nie – rzekł, ignorując jej pytanie.
– I przy najbliz˙szej okazji zmień oponę.
Diana Palmer
13
– Nie lubię rozkazów. I nie jestem małą bezbron-
ną kobietką, która potrzebuje opieki silnego męz˙-
czyzny.
Ebenezer uśmiechnął się, ale w jego uśmiechu nie
było cienia radości. Odwrócił się na pięcie i tym
swoim charakterystycznym miękkim krokiem skie-
rował się do zaparkowanego po drugiej stronie drogi
pikapa.
Sally, zdenerwowana rozmową, ruszyła z piskiem
opon. Po chwili miasteczko zostało daleko w tyle.
Jessica siedziała u siebie, słuchając radia, a jej
synek Stevie oglądał w telewizji program dla dzieci.
Kiedy Sally zajechała pod dom, chłopiec wybiegł na
zewnątrz, z˙eby pomóc wnieść torby z zakupami do
kuchni.
– Ojej, kupiłaś te płatki, które reklamowali w tele-
wizji! – ucieszył się, zaglądając kolejno do toreb.
– Dzięki, ciociu!
– Bardzo proszę. Kupiłam równiez˙ lody.
– Super! Mogę dostać trochę do miseczki?
Sally roześmiała się wesoło.
– Najpierw kolacja. I musisz skosztować wszyst-
kiego, co przyrządzę, zgoda?
– No dobrze – mruknął zawiedziony.
Schyliwszy się, pocałowała go w czoło.
– Na razie poczęstuj się jabłkiem albo gruszką.
Owoce mają mnóstwo witamin.
– Moz˙e mają, ale lody są lepsze.
Umył owoc pod kranem i wycierając go papiero-
14
PORA NA MIŁOŚĆ
wym ręcznikiem, wrócił do salonu, gdzie ponownie
zasiadł przed telewizorem.
Udawszy się do sypialni Jessiki, Sally stanęła
w nogach wielkiego łóz˙ka z baldachimem.
– Słyszałam,
jak przyjechałaś – oznajmiła
z uśmiechem drobna blondynka o duz˙ych piwnych
oczach. – Strasznie pracowity miałaś dziś dzień.
Szkoła, potem odbiór Steviego, a na koniec wyprawa
do miasta po zakupy.
– Bez przesady, zresztą zakupy to przyjemność.
Jak się czujesz?
Jessica zmieniła nieco pozycję. Miała na sobie
dres, nie piz˙amę, ale nie wyglądała najlepiej.
– Od wypadku wciąz˙ boli mnie biodro. Wzięłam
dwie aspiryny i pomyślałam, z˙e się połoz˙ę.
Sally usiadła w duz˙ym miękkim fotelu stojącym
obok łóz˙ka.
– Ebezener Scott pytał o ciebie. Jutro do nas
wpadnie.
Jessica pokiwała głową; nie wydawała się zdzi-
wiona informacją.
– Tak myślałam – rzekła. – Rozmawiałam przez
telefon z dawnym znajomym z pracy, który opowie-
dział mi, co się dzieje. Obawiam się, z˙e wpakowałam
cię w niezłą kabałę.
– Nie rozumiem.
– Nie zastanawiałaś się, dlaczego nagle zaczęłam
nalegać, z˙ebyśmy się przeprowadziły do Jacobsville?
– Prawdę mówiąc, to...
– Dlatego, z˙e tu mieszka Ebenezer. Wiedziałam,
Diana Palmer
15
z˙e przy nim będziemy bezpieczniejsze niz˙ w Hous-
ton.
– Przeraz˙asz mnie, Jess.
Niewidoma blondynka uśmiechnęła się smutno.
– Czasem sprawy toczą się całkiem nie po naszej
myśli. Człowiek, którego pomogłam umieścić za
kratkami, został wypuszczony z więzienia. Będzie
sądzony od nowa. Chyba nie muszę ci mówić, z˙e
łaknie zemsty.
– Ty pomogłaś umieścić kogoś za kratkami?
– zdumiała się Sally. – Jak? Kiedy?
– Wiedziałaś, z˙e pracowałam w agencji rządowej,
prawda?
– No, tak. W sekretariacie.
Jessica wzięła głęboki oddech.
– Nie, kochanie, nie w sekretariacie. Byłam tajną
agentką. Poprzez Eba i jego kontakty udało mi się
dotrzeć do jednego z zaufanych ludzi Manuela Lope-
za, szefa międzynarodowego kartelu narkotykowe-
go. Miałam wystarczająco duz˙o dowodów na to, aby
posłać Lopeza za kratki. Zdobyłam nawet kopie jego
ksiąg rachunkowych. Ale obrońcy Lopeza znaleźli
jakiś kruczek prawny, na który się powołali. Odnieśli
sukces. Lopez jest teraz na wolności i płonie z˙ądzą
zemsty. Podobno szuka człowieka, który zdradził
jego zaufanie, a poniewaz˙ tylko ja znam jego toz˙-
samość, będzie próbował zmusić mnie do mówienia.
Sally siedziała zszokowana, nie odzywając się
słowem. Takie rzeczy zdarzały się tylko na filmach,
a nie w z˙yciu. To niemoz˙liwe, z˙eby jej ukochana
16
PORA NA MIŁOŚĆ
ciotka była agentką biorącą udział w tajnych opera-
cjach!
– Przyznaj się, robisz mnie w konia – powiedziała
w końcu, z nadzieją w głosie.
Jessica pokręciła wolno głową. W wieku trzy-
dziestu ośmiu lat wciąz˙ była bardzo atrakcyjną
kobietą. Jasnowłosy, ciemnooki Stevie w niczym
matki nie przypominał. Do ojca, męz˙czyzny o czar-
nych włosach i niebieskich oczach,
tez˙ nie był
podobny.
– Niestety nie. Przykro mi, kotku. Dlatego zwró-
ciłam się o pomoc do Eba, bo sama nie mogłam
zapewnić nam bezpieczeństwa. Eb będzie nas chro-
nił, póki Lopez znów nie trafi za kratki.
– Ebenezer tez˙ jest tajnym agentem?
– Nie. – Jessica nabrała w płuca powietrza. – Nie
będzie zadowolony, z˙e zdradziłam ci jego tajemnicę.
Obiecaj, z˙e nikomu nie powiesz o tym, co za moment
usłyszysz.
– Przysięgam. – Sally siedziała bez ruchu, usiłu-
jąc powściągnąć niezdrową ciekawość.
– Eb to zawodowy najemnik – wyjaśniła Jessica.
– Przewodził grupom doskonale wyszkolonych ludzi
w tajnych operacjach na całym świecie. Dziś juz˙ jest
na emeryturze, ale nie siedzi z załoz˙onymi rękami.
Szkoli agentów, nie tylko amerykańskich. Wtajem-
niczeni wiedzą, z˙e jego ranczo to swoisty uniwer-
sytet, na którym przyszli szpiedzy zdobywają wiedzę
i szlifują umiejętności.
Sally milczała. Dosłownie ją zamurowało. Nic
Diana Palmer
17
dziwnego, z˙e Ebenezer zachowywał się tak powścią-
gliwie; z˙e nie pozwalał jej się do siebie zbliz˙yć.
Przypomniała sobie maleńkie białe szramy na jego
szczupłej, ogorzałej twarzy. Podejrzewała, z˙e moz˙e
mieć ich znacznie więcej na ciele.
– Nie chciałam rozwiewać twoich złudzeń, kotku.
– Na czole Jessiki pojawił się mars. – Wiem, co
kiedyś czułaś do Eba.
– Naprawdę?
– O wszystkim mi opowiedział. Równiez˙ o tym,
co się wydarzyło przed twoim wyjazdem do Houston.
Sally zaczerwieniła się. Miała ochotę zapaść się
pod ziemię ze wstydu. Nie przypuszczała, z˙e Ebene-
zer domyślał się, z˙e się w nim podkochiwała. Ale
trudno, by się nie domyślał, skoro ciągle szukała
okazji, z˙eby go zaczepić, zamienić z nim słowo.
Któregoś wiosennego poranka bezczelnie usadowiła
się w jego pikapie i poprosiła, z˙eby ją zabrał na
przejaz˙dz˙kę. Ku jej zdumieniu, zgodził się. Niecałe
pół godziny później wyskoczyła z pojazdu jak opa-
rzona i kilometr dzielący ją od domu pokonała
biegiem. Nie chcąc nikomu pokazać się na oczy,
wślizgnęła się do domu kuchennymi drzwiami i zamk-
nęła w swoim pokoju. Nigdy nikomu nie wyjawi-
ła, co się stało w pikapie. Ciekawa była, czy o tym
Jessica równiez˙ wie.
– Kochanie, w szczegóły się nie wdawał – oznaj-
miła łagodnie ciotka. – Powiedział tylko, z˙e zadurzy-
łaś się w nim, a on musiał cię powstrzymać, zanim
sprawy zajdą za daleko. Był bardzo zdenerwowany.
18
PORA NA MIŁOŚĆ
– Zdenerwowany? Jakoś mi to do niego nie pa-
suje.
– Mnie tez˙ nie. – Jessica uśmiechnęła się ciepło.
– W kaz˙dym razie prosił mnie, z˙ebym cię miała na
oku i sprawdzała facetów, z którymi będziesz się
umawiać. Nie musiałam, bo na z˙adne randki nie
chodziłaś.
Sally wyjrzała przez okno.
– Wystraszył mnie.
– Wiedział o tym.
– Byłam bardzo młoda – ciągnęła po chwili Sally.
– Pewnie Eb słusznie postąpił, ale... Ale i tak miałam
wyjechać z Jacobsville. Został mi tydzień do końca
szkoły, a potem wybierałam się do was, do Houston.
Więc chyba nie musiał uciekać się do tak drastycz-
nych środków. Po rozwodzie rodziców...
– Mój brat wciąz˙ ma wyrzuty sumienia z powodu
tej studentki, dla której zostawił twoją matkę – oznaj-
miła Jessica; mówiła o ojcu Sally, który oprócz Sally
i Steviego był jej jedynym z˙yjącym krewnym. – Mi-
mo z˙e zaledwie pół roku później twoja matka wyszła
ponownie za mąz˙. A on... on został z Miss Piękności.
– Co u nich słychać? Jak się miewają? – spytała
Sally.
Po raz pierwszy od dawna wspomniała o rodzi-
cach. Prawdę rzekłszy, po ich rozwodzie, który
zburzył całe jej dotychczasowe z˙ycie, zupełnie stra-
ciła z nimi kontakt.
– Twój ojciec większość czasu spędza w pracy,
podczas gdy piękna Beverly udziela się towarzysko
Diana Palmer
19
i namiętnie wydaje wszystkie zarobione przez niego
pieniądze. Twoja matka jest w separacji z drugim
męz˙em i przeprowadziła się do Nassau. – Jessica
poprawiła poduszkę. – Nie dzwonią do ciebie, nie
piszą?
– Sześć lat temu nienawidziłam ich za to, co mi
zrobili. Teraz emocje opadły. Wiesz – powiedziała
nagle – nigdy nie czułam się przez nich kochana.
Dlatego uznałam, z˙e lepiej będzie, jeśli kaz˙de z nas
pójdzie w swoją stronę.
– Byli dziećmi, kiedy się urodziłaś – powiedziała
Jessica. – Duz˙ymi, nieodpowiedzialnymi dziećmi,
którym własne dziecko jedynie ciąz˙yło. Dlatego
pierwszych pięć lat z˙ycia spędziłaś głównie ze mną.
– Uśmiechnęła się. – Strasznie tęskniłam, kiedy mi
ciebie zabrali.
– A dlaczego ty z Hankiem tak długo czekaliście,
zanim zdecydowaliście się na własne potomstwo?
Jessica zarumieniła się.
– Tak jakoś wyszło. Hank miesiącami przebywał
z dala od domu... Wymieniłaś łysą oponę? – spytała
nagle, jakby chciała zmienić temat.
Wybieg okazał się skuteczny.
– Boz˙e! Przedtem Ebenezer, teraz ty... – zdener-
wowała się Sally. – Skąd wiesz, z˙e jest łysa?
– Bo Eb dzwonił przed twoim powrotem i kazał
mi przypilnować, z˙ebyś z tym nie zwlekała.
– Pewnie nigdzie nie rusza się bez komórki.
– I paru innych rzeczy. Wiesz, on róz˙ni się
od chłopaków, z którymi studiowałaś. To typowy
20
PORA NA MIŁOŚĆ
samiec alfa: silny, zdecydowany, mający własne
zdanie. Pod wieloma względami jest bardzo staro-
świecki.
– Dlaczego mi to mówisz? Juz˙ dawno się od-
kochałam – stwierdziła stanowczym tonem Sally.
– Szkoda. Eb naprawdę zasługuje na miłość.
Sally zaczęła zdrapywać przezroczysty lakier ze
swoich krótkich, starannie przyciętych paznokci.
– Ma jakąś rodzinę?
– Nie. Matka zmarła, kiedy był niemowlęciem,
a ojciec piął się po szczeblach kariery wojskowej. Eb
właściwie dorastał wśród z˙ołnierzy. Scott senior nie
był czułym, troskliwym ojcem. Zginął na wojnie,
kiedy Eb miał dwadzieścia kilka lat. Od tamtej pory
jest sam, innej rodziny nie ma.
– Kiedyś mówiłaś, z˙e na przyjęciach Ebenezero-
wi zawsze towarzyszą piękne kobiety – przypomnia-
ła sobie Sally. W jej głosie pobrzmiewała nuta
zazdrości.
– Wzbudza
zainteresowanie płci przeciwnej
– przyznała Jessica. – Ale nie romansuje na prawo
i lewo; jest człowiekiem ostroz˙nym. Kiedyś powie-
dział mi, z˙e chyba nigdy nie znajdzie kobiety, z którą
mógłby dzielić z˙ycie... Niestety wciąz˙ ma wrogów,
którzy chętnie widzieliby go martwego.
– Na przykład ten baron narkotykowy?
– Tak. Manuel Lopez niczego się nie boi. Szasta
milionami, hojnie opłacając polityków, policjantów,
a nawet sędziów. Dlatego tak trudno było nam
go przyskrzynić; ciągle się wymykał. A potem szczę-
Diana Palmer
21
ście się do nas uśmiechnęło; jeden z jego zaufanych
ludzi zdecydował się przekazać mi informacje, na-
zwiska i dokumenty, które pozwoliłyby aresztować
Lopeza pod zarzutem handlu narkotykami. Niestety
działałam zbyt pochopnie. Przeoczyłam pewną drob-
ną rzecz i adwokaci Lopeza wystąpili z wnioskiem
o ponowny proces. Lopeza wypuszczono za kaucją.
Oczywiście zamierza się zemścić na nielojalnym
pracowniku. Zrobi absolutnie wszystko, z˙eby zdobyć
jego nazwisko.
Sally wypuściła powietrze z płuc.
– Czyli nasza trójka znajduje się w niebezpie-
czeństwie.
– Tak. Kiedyś świetnie strzelałam, ale odkąd
straciłam wzrok... No nic, do jutra Eb na pewno coś
wymyśli. – Siedziała z powaz˙ną miną, wpatrując się
w stronę, skąd dochodził głos bratanicy. – Słuchaj się
go, Sally. Wykonuj kaz˙de jego polecenie. Błagam
cię. Tylko on nas moz˙e ochronić.
– Dobrze, Jess – obiecała dziewczyna. – Uczynię
wszystko, z˙eby tobie i Steviemu nie stała się krzy-
wda.
– Dziękuję, kotku. Wiedziałam, z˙e mogę na cie-
bie liczyć.
– Jess... – Sally znów zaczęła dłubać przy paznok-
ciach. – Czy Ebenezer kiedykolwiek stracił głowę dla
kobiety?
– Tak, kilka lat temu dla pewnej kobiety z Hous-
ton. Miał bzika na jej punkcie, ale rzuciła go, kiedy
dowiedziała się, czym się trudni. Niedługo potem
Pobierz darmowy fragment (pdf)