Darmowy fragment publikacji:
Tytuł
„Pierwsze sześć kropli”
Autor
Alicja Górniak
Korekta
Alicja Górniak
Opracowanie graficzne i projekt okładki
Alicja Górniak
Wydanie I
ISBN 978-83-272-4050-7
Copyright © 2013 by Alicja Górniak
Wszelkie prawa zastrzeŜone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej
publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego
udostępniania w Internecie oraz odsprzedaŜy.
2
ALICJA GÓRNIAK
Pierwsze sześć kropli
Tom pierwszy trylogii:
KREW śYCIA
3
Spis treści:
Prolog ...................................................................................................................................... 8
Pierwsza kropla krwi – Dzień i noc .................................................................................... 16
** Zepsuty wieczór ................................................................................................................ 36
** Omamy ............................................................................................................................. 42
* Co się stało? ....................................................................................................................... 45
** Vendetta – wybawca z przypadku .................................................................................... 50
* Odór śmierci ...................................................................................................................... 61
* Kawę, albo coś takiego… .................................................................................................. 65
* Klaudia .............................................................................................................................. 66
* Przyjemność ponad wszystko ............................................................................................. 68
* Carpe noctem ..................................................................................................................... 74
** Czy to świat się zmienia, czy tylko ja? ............................................................................. 78
* Rozpalona .......................................................................................................................... 92
* Czy ja zwariowałam? ......................................................................................................... 94
* Gdybanie ............................................................................................................................ 98
** Niech szlag trafi to wszystko! ........................................................................................... 99
* Kiedyś było miło, lecz chyba się skończyło ...................................................................... 105
** Emanuel ......................................................................................................................... 117
Druga kropla krwi – Zło i truskawki ................................................................................. 123
** Bogini i bluźnierstwo ..................................................................................................... 124
** Walc ............................................................................................................................... 131
* Niespodzianka?................................................................................................................. 143
* Raz kozie śmierć ............................................................................................................... 151
* Torebka ............................................................................................................................ 154
** Odrobina radości ........................................................................................................... 156
** Wampir .......................................................................................................................... 165
* PoŜegnanie ...................................................................................................................... 167
** WitraŜ ............................................................................................................................ 170
** Ból ................................................................................................................................. 172
* Kot ................................................................................................................................... 174
* Jak baba z babą ............................................................................................................... 178
* Dobrze jest mieć przyjaciół ............................................................................................. 181
* Diabeł nie taki straszny jak go malują ............................................................................ 182
** Wspomnienia ................................................................................................................. 199
** Iskry w moim wnętrzu i błyskawice pod dachem ......................................................... 209
* Złamane skrzydło ............................................................................................................ 218
* Poranek ........................................................................................................................... 225
* Kim jest ta dziewczyna? .................................................................................................. 228
* Opowiedz mi jak to było .................................................................................................. 231
* Dlaczego mnie nie chcesz? ............................................................................................. 234
Trzecia kropla krwi – Krzyk śmierci .................................................................................. 240
** Nie tak to miało być ...................................................................................................... 257
* Zaszczepione ziarno ....................................................................................................... 262
** Środki ostroŜności ........................................................................................................ 264
* Aleksandryt ..................................................................................................................... 269
* To wcale nie będzie miły dzień ....................................................................................... 276
* Zbyt wiele naraz ............................................................................................................. 278
* Drobny szczegół ............................................................................................................. 279
4
** Smacznego… ................................................................................................................ 280
Czwarta kropla krwi – Zapach słońca .............................................................................. 288
** Niepokój ........................................................................................................................ 291
* To moje miasto, więc wynoś się! ..................................................................................... 293
* Strach .............................................................................................................................. 297
** Szum fal i wiatr we włosach .......................................................................................... 300
* Niespodziewane spotkanie .............................................................................................. 306
* Smakować głód ............................................................................................................... 309
* Dom z niebieskim płotem ................................................................................................ 312
* Smutna historia ............................................................................................................... 317
* Uśmiech Richarda ........................................................................................................... 321
* śegnaj Szkocjo ................................................................................................................ 324
* I co ja teraz zrobię? ........................................................................................................ 325
* Wszystko będzie dobrze ................................................................................................... 326
** Namiętność .................................................................................................................... 329
Piąta kropla krwi – Szkarłatem splamiona ........................................................................ 336
** Ja chcę bezy! ................................................................................................................. 351
* Spowiedź ......................................................................................................................... 354
Szósta kropla krwi – Cisza zapowiadająca nawałnicę ...................................................... 362
* Do samego końca ........................................................................................................... 380
** Krew mego Ŝycia .......................................................................................................... 383
Epilog .................................................................................................................................. 396
Spis wierszy:
„Przełom” ........................................................................................................................... 7
„Ja” .................................................................................................................................... 14
„Niby…” ............................................................................................................................. 17
wiersz bez tytułu ................................................................................................................. 50
„Gniazdo” .......................................................................................................................... 78
„Kim jesteś?” ..................................................................................................................... 84
„Zachód słońca” ................................................................................................................. 87
„Kruche piękno” ................................................................................................................ 105
„Doskonała szarość” ......................................................................................................... 124
„Słodka obsesja” ................................................................................................................ 131
„Bez wiary” ........................................................................................................................ 143
„Uczucie to…” ................................................................................................................... 143
„Wschód słońca” ............................................................................................................... 170
„I cóŜ Ŝe bolało” ................................................................................................................ 182
„RóŜa” ............................................................................................................................... 198
„Nocny KsiąŜę” .................................................................................................................. 225
„Galeria” ........................................................................................................................... 230
„śal poraŜki” ..................................................................................................................... 241
„Pozwól mi” ...................................................................................................................... 269
„…ć” .................................................................................................................................. 329
„PodróŜ na krańce Ŝycia i śmierci” ................................................................................... 385
„Czym jest moja miłość” ................................................................................................... 385
5
Bierzcie i pijcie z tego wszyscy,
oto krople duszy mojej…
z ufnością oddaję je w Wasze ręce
– Lena
6
„Przełom”
Narodzić się na nowo
Zrozumieć to co jest proste tak
lecz tonie czasem w otmętach
rozpaczy
która prowadzi jedynie
do wrót bezsilności
A przecieŜ odpowiedź jest
w zasięgu ręki
Tak blisko
lecz niemoŜliwa czasem do odnalezienia
w plątaninie szarej rzeczywistości
rujnującej dziecięce sny
Wystarczy uwierzyć
Ŝe nie rodzimy się z góry straceńcami
których dni policzono
do zagłady absolutnej
Bo nie istniejemy po to
by cierpieć
lecz by być dziećmi swymi kochanymi
którym zgotowaliśmy prześwietne istnienie
Rodzica… który dba
nigdy nie przeklina
My – musimy jedynie zaufać
śe Ŝyć moŜemy tak
jak tylko pragniemy
a Ŝycie wówczas
takim właśnie się stanie.
7
Prolog
Drobna kobieta o kruczoczarnych, lśniących włosach, upiętych wysoko w ciasny kok, stała
zamyślona, przyglądając się ustawionym przed nią donicom, w których rosło kilka
egzotycznych kwiatów. Kruche rośliny odznaczały się niezwykłą urodą. Troskliwy wzrok
Shan-Lee pieścił ich delikatne płatki, a jej dłonie bezwiednie błądziły, gładząc liście. JakŜe
wielką dumą napawało ją te kilka delikatnych roślin. Stanowiły one bowiem owoc jej
wieloletniej pracy.
Dziewczyna, poniewaŜ nie sposób było uznać, iŜ skończyła więcej niŜ dwadzieścia lat,
wkrótce miała zaprezentować swoje dokonania potencjalnemu kontrahentowi, który jak miała
nadzieję zajmie się dystrybucją jej dzieci.
Tak. Kwiaty od zawsze były dla niej czymś w rodzaju jej potomstwa. Shan-Lee nie mogła
zostać matką, więc całą swoją macierzyńską miłość, jaką w sobie zgromadziła, przelała na
świat roślin. To te miały stać się dla niej teraz tym – przez lata wyczekiwanym, ukochanym
potomstwem.
Nagle kobieta odwróciła się. Jakby wyczuwając czyjąś obecność. Kilka sekund później
rozległo się pukanie do drzwi. Nienaturalnie prędko młoda Azjatka stanęła po drugiej stronie
hotelowego pokoju, zamierzając wpuścić gościa.
Oczekiwała tej wizyty.
Delikatna, mała dłoń, wieńcząca rękaw wrzosowego Ŝakietu płynnym ruchem spoczęła na
klamce.
* * *
Niemal pusty, urządzony w surowym stylu pokój spowijała poświata pełgającego radośnie
ognia. Oprócz blasku ustawionych na podłodze w równy rząd grubych, białych świec, w
pomieszczeniu nie było innego źródła światła. Zaledwie te kilka niewielkich ogieńków
wystarczało. Właściciele domu nie przepadali za nadmierną jasnością.
Pośrodku pokoju stał męŜczyzna. Zatopiony w myślach i zaabsorbowany czynnością, którą
właśnie wykonywał. Jego odziane w miękkie buty stopy pewnie spoczywały na podłodze, a
muskularne, ukryte pod materią czarnych, luźnych spodni nogi pozostawały szeroko
rozstawione. W dłoniach człowieka, nie wyglądającego na więcej niźli trzydzieści pięć lat,
8
spoczywał mistrzowsko wykonany, lekko zakrzywiony miecz, którym ten, raz po raz
wykonywał w powietrzu szybkie, precyzyjne cięcia.
Ruchy jego świadczyły o tym, iŜ doskonale wiedział jak posługiwać się tą bronią. Nie były
to nieudaczne próby amatora, lecz perfekcyjnie przemyślane kombinacje, w konsekwencji
których ostrze wyśmienitej katany trafiało dokładnie tam, gdzie dzierŜące je dłonie
zamierzały zadać swój cios.
W tej chwili jednak za jego jedyną ofiarę uznać moŜna było zaledwie bezbronne
powietrze. A jednak gdyby to, w jakikolwiek sposób zdołało zostać ranne, z pewnością
zostałoby juŜ wielokrotnie pokonane, ustępując mistrzostwu swojego oprawcy.
MęŜczyzna właśnie szybko obrócił się w drugą stronę. Podczas tego manewru jego długie,
spięte w pełen elegancji kucyk, czarne włosy, zatoczyły łuk – uniesione do góry siłą
towarzyszącą przemieszczeniu się samuraja.
Tak, właśnie samuraja… Bo gdy tylko spojrzało się na tego człowieka nie sposób było
uwolnić się od przeświadczenia, Ŝe oto spoglądało się w twarz kogoś, kto niczym
ucharakteryzowany aktor wcielił się w postać herosa z dawnych czasów. A jednak męŜczyzna
ten nie był wcale aktorem.
W tej samej chwili, w której człowiek ów tak niewiarygodnie prędko przemieścił się,
doskonałe w swym kunszcie cięcie jeszcze raz przecięło powietrze.
Teraz Japończyk przez dłuŜszy czas pozostawał w absolutnym bezruchu. Nawet jego w tej
chwili naga, pokryta twardymi niczym kamień mięśniami klatka piersiowa jakby zamarła, nie
poruszając się nawet tyle, by dało się zauwaŜyć, Ŝe człowiek ten wciąŜ oddycha. Tak
naprawdę Noritoshi Matsumura od dawna nie potrzebował juŜ powietrza.
Nagle, bez ostrzeŜenia, nie poprzedzone nawet najmniejszym ruchem, który mógłby
zapowiedzieć co stanie się za chwilę, ostrze katany w wyniku precyzyjnej kombinacji
sztychów oraz cięć raz jeden jeszcze zraniło stającą na jego drodze przestrzeń. Równocześnie
surowy do tej pory, skupiony wzrok samuraja powędrował w głąb pomieszczenia, po czym
momentalnie zmiękł, padając na ustawiony na niewysokiej komodzie wazon, wewnątrz
którego znajdował się wyszukany bukiet.
W tym miejscu zawsze znajdowały się jakieś kwiaty. Kobieta, którą męŜczyzna ten obrał
sobie na towarzyszkę Ŝycia dbała o to, by nigdy ich nie brakowało.
Tego dnia, a właściwie nocy, gdy musiała go opuścić, na pewien czas udając się w podróŜ,
Noritoshi zdawał się odczuwać jeszcze większą radość niŜ zwykle z faktu, Ŝe były z nim choć
jej kwiaty. Bukiet stanowił coś jakby barwny pomost, który w kaŜdej chwili mógł go
przenieść w miejsce, gdzie zawsze byli razem. Przypomnieć mu o tym, Ŝe ona naprawdę
istnieje. Gdzieś tam. Choć nie tu, w tej chwili nie przy jego boku, to jednak Ŝyje i pozostaje
integralną częścią świata, który pozostaje ich światem.
Nori nie znosił gdy go opuszczała. Wielokrotnie juŜ tego wieczora zastanawiał się, czy aby
słusznie postąpił puszczając ją do Europy samą. Do tej pory nigdy nie miało to jeszcze
miejsca. Owszem, zdarzało się, i to nawet dość często, Ŝe to on wyjeŜdŜał, jednak ona jeszcze
nigdy. Jeśli juŜ opuszczała Japonię, to tylko razem z nim, u jego boku. Zawsze przez niego
chroniona.
Prawdę powiedziawszy nie pochodziła ona tak jak on sam z kraju kwitnącej wiśni, gdyŜ na
świat przyszła na terenie stałego kontynentu, w Chinach, jednak od wielu lat zamieszkiwała
wraz z Noritoshim, choć nowocześnie i komfortowo urządzony, to jednak odznaczający się
pod wieloma względami cechami tradycyjnego, japońskiego domostwa, duŜy dom znajdujący
się na obrzeŜach Kyoto. Z dala od hałaśliwego tłumu. W miejscu, gdzie Ŝycie jakby
zwalniało, pozbawione całej tej śródmiejskiej bieganiny. Obojgu im dobrze się tu mieszkało.
Shan-Lee była nie tylko doskonałą Ŝoną, ale i teŜ uzdolnioną gospodynią. Dodatkowo
stanowiła ona jakŜe cudowne oparcie dla tego powaŜnego, odpowiedzialnego męŜczyzny,
9
jakim był jej mąŜ. Noritoshi Matsumura wiele razy dziękował losowi za to, Ŝe postawił na
jego drodze taką właśnie kobietę.
Teraz jednak jej tu nie było. Pozostał jedynie wazon pięknych kwiatów. Kwiatów
wyhodowanych i wypielęgnowanych jej własnymi rękoma.
Dłonie Shan-Lee potrafiły dokonywać cudów – zmieniając zwykłe rzeczy w istne dzieła
sztuki. Jednak nie tylko rośliny mogły cieszyć się jej troskliwą opieką. Wszystko, co tylko
czyniła, wykonywała z prawdziwym zaangaŜowaniem, niemal pietyzmem. Począwszy od
ogrodnictwa, do opieki nad domem, a w końcu i męŜem, którego kochała bardziej niŜ swoje
własne Ŝycie. Jeśli jakakolwiek kobieta na świecie posiadła umiejętność całkowitego oddania
się swojemu męŜczyźnie, to była tą osobą właśnie ta delikatna i niemal eteryczna Chinka. Jej
miłość względem Noritoshiego była bezgraniczna.
Jego własne zaangaŜowanie w ich związek nie było wcale mniejsze. Nawet jeśli
męŜczyzna ten nie naleŜał do nazbyt wylewnych. Jednak nie musiał takim być, aby Shan-Lee
wiedziała, Ŝe i on darzył ją podobnym uczuciem do tego, którym ona darzyła jego.
I tak było od wielu lat. Z biegiem czasu nic się nie zmieniło. Para ta w tej chwili kochała
się równie mocno, jak na samym początku ich związku. Choć tych dwoje spotkała na drodze
Ŝycia niejedna nawałnica, to jednak podczas wszystkich tych sztormów ta rzecz wciąŜ
pozostawała niezmienna – ich wzajemna miłość.
Noritoshi nie Ŝałował ani jednego dnia jaki minął od tamtej nocy, gdy ujrzał ją po raz
pierwszy – przechadzającą się w blasku księŜyca po ogrodzie naleŜącym do jej ojca. Od
tamtej chwili minęło więcej niŜ milenium, jednak w czasie tym nie zdarzył się ani jeden
moment, gdy doświadczyłby on choćby cienia wątpliwości, czy postąpił słusznie czyniąc z
niej swoją małŜonkę.
Odwracając wzrok od bukietu samuraj wyciągnął przed siebie ramiona, w których dzierŜył
broń, po czym kolejny raz zamachnął się kataną. A potem jeszcze obracając się dookoła,
jakby w danej chwili przyszło mu walczyć z całą armią, zadał przeciwnikom serię
precyzyjnych cięć, które gdyby rzeczywiście mogły dosięgnąć coś więcej niŜ tylko powietrze,
definitywnie zakończyłyby się dla kogoś śmiercią.
Jak dotąd Noritoshi Matsumura nigdy nie został jeszcze pokonany. Przynajmniej nie w
bitwie. Wojny zawsze były częścią jego świata i to on je wygrywał.
* * *
W pokoju hotelowym panował absolutny chaos.
Wszędzie widać było ślady walki.
Dziewczyna nie zamierzała łatwo oddać swojej skóry. Nie lubiła przemocy, lecz teraz
musiała się bronić.
Chwilę temu kopnęła człowieka, który ją trzymał w krocze, po czym wyślizgnęła się mu i
zwinnym ruchem, zwijając się w kłębek, potoczyła po podłodze. Błyskawicznie znalazła się
obok komody. Wstała, otworzyła szufladę i wyjęła z niej coś, co było jej w tej chwili
potrzebne.
A jednak jej napastnik był szybki. Równie szybki co i ona sama. Prędko doszedł do siebie
po ciosie, który mu zadała i teraz zdąŜył juŜ ruszyć w jej stronę. Lecz Shan-Lee była
przygotowana.
Odwróciła się, rozstawiła szeroko nogi, rozłoŜyła ramiona, w których trzymała wciąŜ
złoŜone wachlarze. Ledwo zauwaŜalnym ruchem, otworzyła je.
Nie były to jednak takie zwykłe wachlarze. Co prawda w normalnym stanie wyglądały
zupełnie niewinnie. Były czarne i wyłoŜone jedwabną tkaniną, ozdobioną wzorami złotych
10
smoków o pięciu szponach, wyrastających z ich łap. Smok na jednym z wachlarzy był
samcem, na drugim zaś widniała samica. Idealna równowaga sił cesarskich bestii. Shan-Lee
jako córka swego ojca miała prawo uŜywać tych symboli. Wachlarze były piękne, lecz nie to
stanowiło ich prawdziwą wartość. Gdy się je odpowiednio ścisnęło – z drewnianych stelaŜy
wysuwały się ostrza. Cholernie ostre ostrza. Tym sposobem delikatne dodatki zmieniały się w
naprawdę niebezpieczną broń. Broń, którą Shan-Lee posługiwała się z niezwykłą wprawą.
Teraz dziewczyna miała przekonać się ile tak naprawdę była warta.
Spojrzała na człowieka, który wolno podchodził w jej stronę. Była czujna. Potrafiła
dojrzeć kaŜdy, najmniejszy nawet ruch tamtego, który mógłby zdradzić jej co zamierzał
zrobić. Nie tylko ona miała broń. On takŜe wyciągnął skądś dwa długie noŜe, które wyglądały
tak, jak te, które zwykło uŜywać obecnie wojsko. Długie ostrza, osadzone w czarnych
rękojeściach, zakończone półksięŜycem, z ząbkowanym kantem. Mocne
i niemal
niezniszczalne.
A jednak Shan-Lee nie czuła lęku. MoŜe i tamten był silniejszy, ona za to szybsza i
bardziej zwinna. Nie zawsze w walce liczyła się wielkość. Czego się nauczyła to tego, Ŝe
kaŜdego przeciwnika idzie pokonać sprytem i nieprzewidywalnością. Ten tutaj pozostawał
bardziej niŜ przewidywalny.
Naparł na nią brutalną siłą, robiąc zamach noŜem. Shan-Lee jednak skrzyŜowała
nadgarstki, składając wachlarze w taki sposób, Ŝe zablokowały one spadający nóŜ. Przekręciła
dłonie nieco w prawo, blokując broń przeciwnika, która wytrącona poleciała w bok. W tym
samym czasie męŜczyzna zamachnął się drugim noŜem. Shan-Lee w porę odskoczyła, przez
co cios trafił w próŜnię. Teraz to ona okręciła się wokół własnej osi, niczym baletnica robiąca
piruet, po czym przykucnąwszy zadała cios, który został wzmocniony poprzez wcześniejszy
zamach. Atak był szybki. Ostrze wachlarza dosięgło celu, pozostawiając głębokie nacięcie tuŜ
nad pępkiem trafionego.
MęŜczyzna zaklął szpetnie, lecz i tak starał się wyprowadzić kolejny cios. Taka rana nie
była dla niego groźna, jedynie mocno go wkurzyła. Ciął noŜem, lecz Shan-Lee za kaŜdym
razem blokowała, po czym kontratakowała swoim własnym cięciem. Nie tracąc przy tym ani
odrobiny skupienia czy teŜ niezaprzeczalnej gracji, z którą się poruszała.
Ona była wciąŜ cała, podczas gdy jej przeciwnik miał juŜ trzy rany. Na brzuchu, na lewym
bicepsie oraz tą, która powstała w chwili, gdy Shan-Lee próbując przedostać się do drzwi,
wybiła się w powietrze, przeskoczyła ponad ramieniem atakującego
ją Emanuela,
jednocześnie zahaczając kantem ostrza swojego prawego wachlarza policzek tamtego,
pozostawiając głębokie nacięcie biegnące od oka aŜ do jego szczęki.
Shan-Lee niemal juŜ dobiegła do drzwi, gdy Emanuel chwycił ją od tyłu. Nie odwracając
się wbiła mu łokieć w brzuch, następnie wzięła zamach i zamierzała podciąć tamtemu gardło.
Nie chciała go mocno kaleczyć, pragnęła po prostu uciec. A skoro Emanuel nie pozwalał jej
tego zrobić, to nie miała innego wyjścia, jak tylko zranić go tak bardzo, by nie był w stanie jej
gonić.
Nie lubiła zabijać. Nigdy tego nie robiła. Teraz teŜ nie zamierzała. To Nori był w ich
rodzinie tym, kto odbierał Ŝycie, nawet się przy tym nie krzywiąc.
Dziewczyna wyciągnęła ramię. Wiedziała co musi zrobić. A jednak coś jej przeszkodziło.
Shan-Lee zamarła w pół kroku. Nie mogła się ruszyć. Jakby została uwięziona pod
postacią Ŝywej rzeźby.
- No, wreszcie – usłyszała. – Nasza dziewczynka zaczęła się juŜ nudzić i wyciągnęła
pazury.
- Zamknij się – odparł drugi męŜczyzna, który właśnie zjawił się w pokoju. – Witam panią
– teraz zwrócił się w stronę Shan-Lee. – Pozwoli pani, Ŝe się przedstawię – mówiąc to,
ukłonił się. – Roger Vermount. Niestety obawiam się, Ŝe to na tyle, jeśli chodzi o
uprzejmości.
11
Przystojny, lecz jednak w pewien sposób upiorny blondyn, uśmiechnął się ponuro.
Vermount podszedł do dziewczyny, po czym wyrwał z jej unieruchomionych dłoni
wachlarze. Shan-Lee próbowała protestować, jednak nie mogła nawet wydobyć z siebie
głosu.
- Tak lepiej, moja droga – powiedział. – Uwierz mi, nie będą ci juŜ one potrzebne. ChociaŜ
muszę przyznać, Ŝe doceniam ich kunszt. Niemniej jednak do niczego mi się one nie
przydadzą. Są raczej mało męskie.
Mówiąc to odrzucił wachlarze na bok.
Stanął przed Shan-Lee, po czym sięgnął w kierunku jej piersi, na której zwisał stary, złoty
medalion będący pamiątką rodzinną i jedyną rzeczą, która pozostała dziewczynie po jej
matce.
- Za to ta rzecz, z pewnością moŜe mi się przydać.
Jednym szarpnięciem zerwał medalion z szyi Shan-Lee.
- Wybacz księŜniczko – powiedział.
Dziewczyna kątem oka ujrzała ostrze, które bez zbędnych wstępów przebiło jej serce. W
tej samej chwili siła, która wcześniej blokowała jej ruchy, opadła. Shan-Lee opuściła ręce i
chwyciła się w miejscu, w którym Vermount zadał swój cios.
Burgundowa kałuŜa krwi rozlewała się coraz to większym okręgiem, otaczając drobną
dziewczęcą sylwetkę. Z ciała odzianego w jedwab barwy wrzosów uchodziło Ŝycie. Z kaŜdą
kroplą posoki – sączącej się z rozległej rany – ulatywała kolejna cząstka istnienia Shan-Lee.
Choć dziewczyna była silna, to jednak z tak wielkim i głębokim zranieniem nie potrafiła w
Ŝaden sposób sobie poradzić.
Zaledwie kilka sekund wcześniej mogła jedynie bezradnie przyglądać się temu, jak
pozbawiona wszelkiej nadziei słabnie, by w końcu upaść na podłogę, niezdolna nawet do
tego, by dłuŜej ustać na własnych nogach. Krew wypływała zbyt szybko i nazbyt obfitym
strumieniem, by Shan-Lee dała radę cokolwiek zrobić.
Czuła, Ŝe umiera.
Nie było kogo prosić o pomoc, bo nie było w pobliŜu niej nikogo, kto mógłby jej tej
pomocy udzielić. MęŜczyzna, który stał obok nie był przyjacielem. On był tym, który ją
zdradził.
Choć wcześniej dziewczyna pewna była tego, iŜ nie moŜe umrzeć, to jednak Shan-Lee
zrozumiała, Ŝe teraz czekała ją śmierć. I to nawet nie dlatego, Ŝe była rana. To, Ŝe traciła krew
rzeczywiście ją osłabiło, lecz nie mogło zabić.
To ten człowiek.
Choć uchodził za jej przyjaciela, ostatecznie okazał się być jej katem. Sprowadził ją tu, by
Vermount mógł ją wykończyć.
- Dlaczego? Powiedz mi dlaczego?
Shan-Lee z wyrzutem spojrzała w oczy Vermounta – męŜczyzny, który ją zranił.
- Uwierz mi, to nic osobistego – odparł. – Po prostu nie podoba mi się twoje drzewo
genealogiczne. Twój pech, Ŝe urodziłaś się nie temu, co potrzeba.
- Moi rodzice nie Ŝyją od więcej niŜ tysiąca lat. Co mogą mieć z tym wspólnego? – spytała
Shan-Lee.
- Tak ci się wydaje? Biedne dziecko. Nawet własna matka postanowiła cię olać.
- Moja matka zmarła wydając mnie na świat.
- Tak ci powiedziano? Litości. Mogli wymyślić nieco lepsze kłamstwo.
- To ty jesteś kłamcą. I mordercą.
- Ja tylko wyrównuję rachunki i robię porządek. Tacy jak ty nigdy nie powinni byli się
rodzić. Jesteście kpiną dla bogów. Niczym więcej jak tylko zanieczyszczoną krwią.
Grzechem, który zamierzam wymazać.
- Emanuelu, pomóŜ mi. W imię naszej przyjaźni.
12
Dziewczyna spojrzała w stronę drugiego z męŜczyzn.
- Przykro mi. – Zaśmiał się blondyn. – Ale on robi tylko to, co mu kaŜę.
- Wybacz księŜniczko – powiedział brunet, patrząc na nią przepraszająco. – On ma rację.
Tu chodzi o coś więcej, niŜ tylko o ciebie, czy o mnie. Teraz wybacz mi, ale to trochę
przykre. śegnaj piękna.
Podszedł do dziewczyny, pochylił się, pocałował ją w czoło, po czym wyszedł,
zostawiając ją samą z potworem, który nie miał zamiaru okazać jej nawet odrobiny litości.
Shan-Lee widziała jak spręŜystym krokiem podchodzi do okna, by gdy tylko znalazł się
dość blisko, szybkim ruchem szarpnąć zasłonę. Tą, która do tej pory swoją gęstą, grubą
materią, szczelnie osłaniała pokój od napływu strumienia ostrego, śródziemnomorskiego,
słonecznego światła. Ono, pomimo tego, Ŝe chyliło się juŜ ku zachodowi, to jednak wciąŜ
nieubłaganie sączyło się wprost z nieba nad Atenami.
Teraz męŜczyzna, stanąwszy wpierw sam tuŜ przy ścianie, zwaŜając na swoje własne
bezpieczeństwo, z dala od promieni, które i dla niego oznaczałyby śmierć, z wymalowanym
na
twarzy wyrazem zawierającym w sobie nieprzebrane zasoby okrucieństwa, z
zadowoleniem przyglądał się temu, co właśnie uczynił. W jego dłoni wciąŜ spoczywało
narzędzie zbrodni – krótki, szczerozłoty, bardzo stary, lecz wciąŜ ostry sztylet oraz złoty
medalion, który kat wcześniej zerwał z szyi Shan-Lee.
- Wybacz najdroŜszy – z gardła dziewczyny wyrwało się pozbawione sił westchnienie, po
czym z jej oczu popłynął strumień łez. Łez naznaczonych niewypowiedzianym cierpieniem.
Słowa te nie były skierowane do jej oprawcy. Mówiła do kogoś, kogo tak naprawdę wcale
tu nie było. Do kogoś, kto w Ŝadnym wypadku nie mógł jej usłyszeć.
- Wybacz, Ŝe cię opuściłam – dodała jeszcze słabszym głosem niŜ wcześniej.
Wiedziała juŜ, Ŝe to koniec.
Ostateczny.
Gdy tylko na Shan-Lee padły pierwsze promienie słońca, jej bezbronne ciało stanęło w
ogniu. Poczuła niewyobraŜalny ból. Rana na jej piersi była niczym w porównaniu do agonii,
która zalała ją całą w chwili, gdy jej skóra zaczęła płonąć. Z jej gardła wydobył się krzyk.
Lecz gdy tylko otworzyła usta, zdała sobie sprawę z tego, Ŝe ogień przedostał się takŜe do jej
wnętrza.
Nie było niczego więcej prócz owej agonii.
Agonii i bólu. PrzeraŜającego i niewyobraŜalnego bólu.
Shan-Lee
końca.
Jakby przez mgłę usłyszała ciche „nie”. Ciche w jej duszy, choć w rzeczywistości
wykrzyczane. Wykrzyczane w cierpieniu niemal tak wielkim, jak jej własne. Z wolna
spalające się serce Shan-Lee przepełniła jeszcze większa gorycz, niŜ ta wynikająca z faktu, Ŝe
umierała.
A jednak chwilę później nie czuła juŜ niczego. Ból odszedł. Tak jak i ona odeszła. Pozostał
tylko medalion w ręku wroga i krzyk męŜczyzny. MęŜczyzny, który upadłszy na podłogę
klęczał, wyciągając przed siebie ramię, próbując pochwycić coś, czego pochwycić nie dał
rady. Obok niego leŜał porzucony w przypływie nagłej rozpaczy zakrzywiony miecz.
- Nie! – raz po raz powietrze miast ostrza przeszywało przesiąknięte bólem słowo. – Nie!
Nie! Shan-Lee! Nie!
cierpienie
dobiegło
wreszcie
chciała
tylko,
by
13
„Ja”
Myśli kotłują się w mojej głowie
Uczucia kłębią się niczym węŜe poplątane
Tak wiele uczynić bym chciała
Lecz nie mogę
WciąŜ i wciąŜ coś staje mi na przeszkodzie
Okoliczności - to tak wygodnie brzmi
śycie - je zawsze winić moŜna
Brak szczęścia - dobra wymówka
Ja tak nie chcę
Lecz mimo to
coś wciąŜ nie pozwala mi działać
bym stała się tym
kim powinnam być
lub chociaŜ pragnęłabym się stać
Choć Ŝałosna – głowę podnoszę
bo wiem
bo liczę
na to Ŝe kiedyś…
MoŜe ktoś
MoŜe los
MoŜe samo Ŝycie
pokaŜą Ŝe to ja rację miałam
MoŜe kiedyś bieganina bezowocna
sensu nabierze
MoŜe uzna ktoś
Ŝe jednak osoba moja
dziwną będąc
w sposób jakiś
do budowy świata
przyczynić się zdołała
Tak pragnę być jego częścią
lecz taką tylko
która znaczenie miałaby jakieś
Nie chcę zginąć
w tłumie zadeptana
I jeśli spytasz mnie
jaki los sobie wymarzyłam
odpowiem…
wolałabym stać się
powietrzem krąŜącym
ponad tym wszystkim.
14
UwaŜajcie na siebie, bo nigdy nie wiadomo, gdy zdarzy się chwila będąca właśnie tą,
która stanie się początkiem reszty Waszego Ŝycia!
Wyświechtane? Nigdy. Uwierzcie – to się zdarza!
15
Pierwsza kropla krwi
Dzień i noc
16
„Niby…”
Niby jest wszystko
Niby szczęśliwa
Niby jest dobrze
Niby…
Czegoś brak czasem
Dzień za dniem mija
Niby godzę się na to
Niby nie pragnę juŜ
Niby potrafię Ŝyć
Niby…
Kogoś brak czasem
I dzień za dniem mija
Niby idę gdzie trzeba
Niby ludzie są ze mną
Niby wiele juŜ mam
Niby…
Ciebie brak czasem
Choć dzień za dniem mija
Niby…
…
Kim jesteś Ŝe choć…
Niby nigdy nie byłeś
Niby nie wiem czy będziesz
Niby nawet czy jesteś – wątpliwe
Niby…
Tak mi Cię brak czasem
A dzień za dniem mija.
17
Cicha muzyka spowijała wielką salę delikatnymi tonami. Była wszędzie, lecz dokładnego
kierunku, z którego dobiegały dźwięki, trudno było się domyślić. Mozart grał dobywszy
magicznego fletu.
Ludzie snuli się tam i z powrotem, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. To przystawali
pogrąŜając się w rozmowie, to podąŜali dalej, szukając miłego sobie towarzystwa.
„Po co tu przyszłam”? Przez głowę wciąŜ przetaczała się uporczywa myśl.
Podszedł kelner psując tym samym moją samotność. Na błyszczącej tacy niósł pełne
kieliszki skrzącego się w świetle drogich lamp wina. Białe. Nie lubię białego. CóŜ, niech
będzie. Młody męŜczyzna stanął wdzięcząc się nie wiadomo w jakim celu. CzyŜby dla mnie?
Wyćwiczonym gestem podał mi trunek. Uczynił to dłonią odzianą w białą materię
rękawiczki. Nawet elegancko.
- Dziękuję. – Padło z moich ust zdawkowe podziękowanie.
W odpowiedzi na co on lekko, prawie niezauwaŜalnie ukłonił się i wolno, przesadnie
moim zdaniem dystyngowanie, odszedł w kierunku następnego gościa. Teraz kieliszek trafił
się jakiejś starszej pani. Ukradkiem obserwowałam jak w sumie obojętny mi kelner
podchodził do kolejnych, mających równie niewielkie dla mnie znaczenie, osób. Nawet
przystojny, młody blondyn. Przyglądałam się mu, bo nie miałam Ŝadnego ciekawszego
zajęcia.
Przypomniałam sobie o winie. Podniosłam trunek do ust, po czym skosztowałam go. Taki
sobie. W sumie nie znam się na winach. W tym przypadku nie mogłam jednak stwierdzić by
było najlepszego gatunku, ale fakt – nie było znowu takie złe. Łapczywie wypiłam do końca.
Byłam spragniona.
Ponownie, ten sam kelner, przemknął obok mnie. Niósł pustą juŜ w tej chwili tacę. Równie
szarmanckim gestem co przedtem odebrał mój, pozbawiony juŜ w tej chwili zawartości,
kieliszek i postawił go na srebrnej paterze, która pewnie spoczywała na jego nieruchomej
dłoni.
- Czy Ŝyczy sobie pani kolejny kieliszek? – spytał pomimo, iŜ dość niskim, to jednak
melodyjnym głosem.
- Nie dziękuję – odpowiedziałam bez zastanowienia.
Otrzymawszy odpowiedź, odszedł. Znów mnie opuścił. ZdąŜyłam jednak pośpiesznie
odczytać widniejące na przypiętej do jego piersi plastikowej plakietce imię.
Leon.
Mało spotykane dziś imię.
Upokarzające. Jedyna osoba w tym miejscu, której toŜsamość była mi znana, to kelner.
Dziwne i przeraŜające zarazem. Lecz czy pragnęłam znać kogokolwiek?
Prowadzona nagłym impulsem postanowiłam udać się głębiej, w kierunku środka sali.
Podczas mojego przemieszczania wtórowały mi, dodając moim krokom stanowczości
urywane, skocznie wygrywane przez orkiestrę smyczków dźwięki następującego w tej chwili
przyśpieszenia tempa. Jakby specjalnie dla mnie uwertura nabrała w tym momencie
dodatkowej mocy. Tyle, Ŝe w moim przypadku nie zapowiadała początku Ŝadnej baśni. Nie
byłam przecieŜ Paminą a i Ŝaden Tamino nie śpieszył mi ze swoim desperackim ratunkiem.
JuŜ bardziej mogłam przypominać sfrustrowaną Królową Nocy. Mimo to ten przepiękny
wstęp do mozartowej opery, w jakiś sposób dodał mi otuchy i stanowczości. Choć Austriak
nie był nigdy moim ulubionym kompozytorem, to jednak jego dziełom w Ŝaden sposób nie
mogłam odmówić, niezaprzeczalnego skądinąd, kunsztu.
Do tej pory stałam asekurancko tuŜ przy drzwiach, jakbym bała się zatopić głębiej.
Trwałam w tym miejscu od czasu gdy tu przyszłam, wciąŜ gotowa by w kaŜdej chwili uciec.
Teraz, prawdopodobnie ośmielona wypitym właśnie winem, które przyjemnym dreszczykiem
rozlało się po moim ciele, postanowiłam zatopić się pomiędzy ludzką masę, która wciąŜ
18
kłębiła się i kotłowała pośrodku przestronnego hallu. Mijałam coraz więcej bawiących się
wokół mnie osób. Zewsząd otoczona ciałami, podąŜałam prowadzona to podnoszącymi się, to
opadającymi głosami mijanych ludzi.
Wokół mnie spośród dominujących smyczków przebijała się przejmująca melodia
wygrywana na flecie – tytułowym instrumencie, towarzyszącym charakterystycznemu temu
akurat utworowi głosowi oboju.
Podeszłam do szerokich, prowadzących na górę schodów. Obite czerwoną materią
wyglądały nader okazale. Postanowiłam iść w górę. Prawą dłonią podtrzymując długą,
ciągnącą się po ziemi suknię, lewą natomiast układając na masywnej drewnianej poręczy,
wspinałam się stopień po stopniu. Coraz wyŜej. I tu pełno było ludzi. WciąŜ mnie mijali.
Dotarłszy na górę ponownie spotkałam dobrze mi juŜ znanego kelnera. Tym razem gdy
spytał mnie czy mam ochotę na drinka odpowiedziałam twierdząco. Idąc wzdłuŜ okalającej
główną salę galerii popijałam to samo co przedtem wino. Teraz wydało mi się jakieś lepsze.
Nieśpiesznie rozkoszowałam się jego smakiem.
Znów zastanawiałam się co spowodowało, Ŝe nie wykręciłam się
jakoś, gdy
niespodziewanie otrzymałam od mojego szefa to jakŜe bezsensowne zaproszenie. Coroczny
bal organizowany przez zarząd firmy, z którą moja agencja podpisała ostatnio niezwykle
korzystny, z naszego punktu widzenia, kontrakt. Dziwnym zbiegiem okoliczności tydzień
temu jedna z kilku eleganckich kopert trafiła w moje ręce. Pan Roler rozdał je wśród swoich
jak to określił „wybitnie oddanych pracowników”.
„No tak droga Leno” przemknęło mi przez myśl. „Zdecydowanie jesteś oddaną
pracownicą” pomyślałam gorzko. „Twoje Ŝycie składa się praktycznie jedynie z tych chwil,
gdy ślęczysz nad nigdy nie ubywającą stertą papierów, które musisz bezustannie sprawdzać,
zanim zostaną one rozesłane po całym wielkim świecie. To ty czytasz je wszystkie, bez końca
poprawiasz błędy i przepisujesz tylko po to, Ŝeby ci wszyscy analfabeci, którzy je napisali, nie
musieli się później wstydzić. Tylko do tego przydają się tobie dzisiaj te wszystkie lata,
spędzone na pochłaniających twój cenny czas młodości, studiach. Filologia. Miałaś wielkie
plany. Poezja, sztuka… pisana przez duŜe S.
Dnie i noce wypełnione ciągłą nauką procentują ci dzisiaj, miast wielkich literackich dzieł,
które miałaś nadzieję tworzyć, idealnie sformułowanymi ofertami handlowymi i innymi
równie doniosłymi bzdurami. Brawo! Jesteś doprawdy wielka”! Kołatały mi się uparcie po
głowie niezbyt przyjemne rozwaŜania. „Doradca od spraw cenzury – wymarzona dla ciebie
praca”.
Tak. Stanowisko to zostało wymyślone przez mojego szefa tylko dlatego, Ŝe jemu samemu
nie chciało się czytać tej sterty rozmaitych papierów. A tak, ten niemiły obowiązek, spadał
miast na niego samego, na mnie. Całkiem sprytne i wygodne, muszę przyznać.
Niestety, gdy przyjęłam się do pracy okazało się, Ŝe moje umiejętności językowe nie
wystarczą. Z czasem bowiem zaczęto obciąŜać mnie wszelkimi moŜliwymi dokumentami,
jakie
tylko przechodziły przez gabinet szefa. W związku z moim altruistycznym
zaangaŜowaniem, jakim odznaczało się wszystko to, co robiłam, stałam się takŜe zapasową
sekretarką i kaŜdym innym pracownikiem, który w danej chwili był potrzebny, a jakiego nie
było akurat pod ręką. Ja byłam zawsze. Zakres moich obowiązków ciągle i nieprzerwanie tak
rozszerzał się jak i wciąŜ ulegał modyfikacji, przebiegającej jednakowoŜ raczej w kierunku
zwiększenia, nie zaś zmniejszenia ilości zadań, których wykonanie zlecało się właśnie mi.
To wymogło na mnie przymus zapoznania się z zagadnieniami biurowości, więc chcąc nie
chcąc, musiałam jeszcze skończyć szereg ekonomicznych kursów. I znowu zaczęło się
ślęczenie nad ksiąŜkami. W dzień praca, w nocy i w weekendy nauka. Najgorsze było to, Ŝe
wcale mnie to nie interesowało. Ja kochałam przecieŜ sztukę – poezję, muzykę i wszystko to,
co tylko człowiek mógł stworzyć uŜywając swojej wyobraźni. W ekonomii nie było niczego
romantycznego.
19
CóŜ, w moim Ŝyciu takŜe nie szło dopatrzeć się niczego takiego. Romantyzm był dla mnie
niczym innym, jak tylko pojęciem, określającym mój ukochany okres, gdy Ŝyli i tworzyli tak
wielcy ludzie jak Goethe, Byron, Mickiewicz, Puszkin, Victor Hugo czy chociaŜby Chopin,
Wagner, Goya, Delacroix i wielu, wielu innych, których tak bardzo ceniłam.
I tu nagle te wszystkie wielkie nazwiska spotykały się z moją rzeczywistością. Realnym
Ŝyciem. JakŜe pozbawionym wszystkiego tego, za czym tak bardzo tęskniłam. Ekonomia,
sterty dokumentów i kolorowe reklamy najnowszej linii kosmetycznej, czy teŜ płatków
śniadaniowych. Pokryta choć krzykliwymi, to jednak tak bardzo pustymi barwami, szara
codzienność.
Prawdą jednak było, Ŝe moja praca miała takŜe pewnego rodzaju drugie dno. To właśnie
ono sprawiało, Ŝe mój wkład w funkcjonowanie naszej agencji był tak znaczący, choć
całkowicie anonimowy i w Ŝaden sposób obecnie nie doceniony. Być moŜe dzięki
skończonym studiom, lub teŜ w wyniku wrodzonych zdolności, tego nie jestem pewna,
miałam pewne językowe umiejętności w dziedzinie nietypowego łączenia słów. Zdarzało mi
się czasem powiedzieć coś, co później zostało wykorzystane jako hasło reklamowe, czy teŜ
slogan towarzyszący akcji promocyjnej.
Czasem mój szef przychodził do mnie i rzucając jakiś temat czekał na moje skojarzenia. W
wyniku tych zabiegów nierzadko wychodził z jakimś potrzebnym mu w tej chwili sloganem,
lub teŜ innym hasełkiem, które akurat zamierzał zdobyć.
Podczas, gdy ja sama nie bardzo wierzyłam w swój talent, to jednak pan Roler
najwyraźniej pozostawał pod jego wraŜeniem. Proponował mi nawet swego czasu przejście
bezpośrednio do działu reklamy, jednak ja odmówiłam. Nie wyobraŜałam sobie pracy na tak
eksponowanym stanowisku.
Ja wolałam ciszę mojego małego biura. Jeśli była ku temu potrzeba, mogłam słuŜyć swoją
pomocą, jednak nie pragnęłam krzykliwego sukcesu. Myślę, Ŝe i mój szef ucieszył się z tego,
iŜ dzięki mojej rezygnacji z awansu, utrzymał mnie na owym, jakŜe przydatnym mu
stanowisku swojej cichej „prawej ręki”.
Tak. Myślę Ŝe moŜna powiedzieć, Ŝe byłam oddana swojej pracy. Ale jakim kosztem?
Kosztem własnego Ŝycia, którego nie miałam? Kosztem rezygnacji z marzeń?
Czasami zastanawiam się jakby to było, gdybym umiała się jakoś temu wszystkiemu
przeciwstawić. Co wówczas by się stało? Szybko jednak odpędzam od siebie takie
rozwaŜania. Za kaŜdym razem, gdy tylko pojawiają się w mojej głowie, podjudzając mnie do
buntu, tłumię je. Buntować się nie umiem i umieć raczej nie chcę. Robię to, czego chcą ode
mnie ludzie. Zawsze i wszędzie. Taka juŜ jestem. Wiecznie zapracowana i wiecznie samotna,
wśród całej tej gromady obcego mi tłumu. Osób, które nawet nie starają się mnie poznać.
MoŜe nawet im na to nie pozwalałam. Bo w sumie co mogliby mi oni zaoferować? Nic.
Zupełnie nic, czego mogłabym pragnąć.
Jakiś czas temu doszłam do wniosku, Ŝe moŜe powinnam kupić sobie kota. Wówczas
miałabym chociaŜ dla kogo Ŝyć. Ktoś byłby w końcu mój i kochał mnie bezinteresownie. Bez
całego tego zamieszania i niepotrzebnego szumu.
A jednak tego nie zrobiłam. Moje mieszkanie wciąŜ wita mnie bezkocią pustką.
Właśnie zmieniła się muzyka, wyrywając mnie tym samym z zadumy. Mozart zamilkł.
Nastał koniec tego tak bardzo przesyconego bajkowością utworu. Z niewidzialnych
głośników dobiegały dźwięki nieznanej mi melodii. Nawet mi się podobała. Szkoda, Ŝe nie
wiedziałam cóŜ to takiego było. Widać moja muzyczna edukacja miała jednak spore braki.
Koledzy z pracy wciąŜ się jeszcze nie pojawili. Nadal byłam tu całkiem sama. Oprócz
„mojego” kelnera nie znałam nikogo. ChociaŜ czy fakt, Ŝe przeczytałam jego imię sprawiał,
Ŝe przez to stał mi się bliŜszy?
20
Dlaczego zawsze wszędzie musiałam pojawiać się przed wszystkimi? Odruchowo
obróciłam głowę poprzez balustradę zerkając w kierunku drzwi wejściowych. Nie. WciąŜ ich
tu nie było. W sumie wcale na nich nie czekałam. Nic to nie zmieni gdy się tu zjawią.
W pracy nigdy nie cieszyłam się duŜą popularnością. Rozmawiałam z niewieloma z moich
kolegów. Przebojowe kobiety, których pełno było w mojej agencji reklamowej były mi obce.
A męŜczyźni… CóŜ, ich zawsze starałam się unikać. Wprawiali mnie jedynie w zakłopotanie.
Nie potrafiłam odnaleźć się w ich towarzystwie. Czułam się niezręcznie za kaŜdym razem,
gdy tylko któryś z tych pachnących drogimi wodami po goleniu, zadufanych w sobie
przystojniaków, niosąc pod pachą jakieś pilne dokumenty, pojawiał się w moim małym
pokoiku, rujnując tym samym moją intymność.
Ze wszystkimi łączyły mnie jedynie bardzo formalne stosunki zawodowe. Tak chłodne i
oficjalne, jak tylko było to moŜliwe.
Robiłam swoje, bez całego tego niepotrzebnego zamieszania wokół mojej osoby. Niewielu
mnie zauwaŜało i było mi z tym dobrze. Nie pragnęłam szumu. Tak w Ŝyciu jak i w pracy.
WciąŜ stałam oparta o drewno balustrady. Z góry obserwowałam tłoczących się na dole
ludzi. MęŜczyzn w eleganckich smokingach i wyszukanych garniturach, oraz ich towarzyszki
w wysmakowanych kreacjach, kryjących nierzadko pod spodem metki znanych projektantów
mody.
Przed chwilą odruchowo wygładziłam wyimaginowane zagniecenia na mojej granatowej
sukience, którą kiedyś, pod wpływem nagłego impulsu, kupiłam w butiku mieszczącym się
niedaleko mojej pracy.
Sklepik znajdował się tuŜ za rogiem. W wąskiej uliczce, którą zwykłam była spacerować
za kaŜdym razem, gdy w agencji coś wytrąciło mnie z równowagi. Wychodziłam wówczas na
ruchliwą ulicę przy której mieściło się nasze biuro i szybko przemykałam w kierunku znanych
mi dobrze okolic. Zawsze gdy tylko znajdowałam się wreszcie na tej uliczce miałam uczucie,
jakbym wstępowała do innego świata. Za mną pozostawał gwar wielkiego miasta. Tutaj
wszystko było spokojniejsze, mniejsze i bardziej przyjazne. W koronach niskich drzew które
tu rosły, barwiąc swoją zielenią szarą materię zakurzonej asfaltowej ulicy, ćwierkały przez
większość roku wróble, kojąc w ten sposób moje zszargane nerwy.
Któregoś razu zamyślona przystanęłam przed wystawą sklepową, na której piegowata,
ruda ekspedientka mocowała się z manekinem, próbując ubrać go w połyskującą srebrnymi
haftami, granatową suknię. Stałam i obserwowałam jak dziewczyna poprawiała wąskie
ramiączka, które wciąŜ zsuwały się z ramion plastikowej kobiety.
Coś sprawiło, Ŝe zapragnęłam ubrać się w tą sukienkę. Wyglądała jak noc. Srebrne małe
kwiatki przypominały mi rozsiane po wieczornym niebie gwiazdy. Nogi same poprowadziły
mnie w kierunku niskich schodków, które trzeba było pokonać, aby znaleźć się w niewielkim,
słabo oświetlonym sklepiku. JakŜe róŜnym od wielkich i jasnych salonów przy głównej ulicy,
które swoim przepychem przyciągały bogatą klientelę. Tutaj wszystko było inne. Majętne
damy pewnie nieczęsto tu zaglądały.
- Dzień dobry. Czy mogę pani w czymś pomóc? – Do mojej świadomości dotarł głos rudej
ekspedientki, która właśnie na koci sposób zeskoczyła z podwyŜszenia, pozostawiając wciąŜ
nie do końca ubraną etylenową blondynkę. Stanęła tuŜ obok mnie i z uśmiechem oczekiwała
na moją odpowiedź.
- Chciałabym kupić tą sukienkę – odparłam wskazując palcem na wystawowe okno.
- AleŜ oczywiście, juŜ ją pani pokazuję.
Dziewczyna odwróciła się ode mnie i podąŜyła w kierunku ekspozycji. Chwilę trwało nim
uporała się z materią plączącą się wokół rozłoŜonych palców rąk manekina.
- Ojej! – wykrzyknęła ekspedientka, niosąc w moim kierunku wypatrzony przeze mnie
fatałaszek. – Niestety, chyba nie będę jej mogła pani sprzedać.
21
Pokazała mi kilkucentymetrową dziurę, która znajdowała się teraz na boku sukienki. Na
wysokości biodra.
- Musiałam zahaczyć szwem o manekina. Sukienka jest uszkodzona – powiedziała z
Ŝalem w głosie, ale zaraz na jej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech i dziewczyna
zaproponowała:
- MoŜe jednak by pani rozejrzała się po naszym sklepie i wybrała sobie coś innego.
Chwilę milczałam i zastanawiałam się nad tym, co powinnam zrobić. Suknia Królowej
Nocy tak bardzo kusiła mnie migocącymi srebrem gwiazdami, połyskującymi na tle
granatowego firmamentu.
- Mimo wszystko chciałabym właśnie tą – odparłam stanowczo.
- Ale ja nie mogę sprzedać pani uszkodzonego towaru. – Ekspedientka nie dawała za
wygraną. – Gdyby moja szefowa się o tym dowiedziała…
- Nie dowie się – przerwałam jej. – Dziura jest niewielka, więc mogę ją sobie sama zaszyć
– przekonywałam.
Piegowaty rudzielec zastanawiała się co powinna zrobić. Chwilę stała przede mną, usiłując
znaleźć sensowne rozwiązanie.
- To ja moŜe lepiej zadzwonię do szefowej i spytam co ona o tym myśli – odparła po
dłuŜszym zastanowieniu.
- Jak pani chce – powiedziałam obojętnie.
Ekspedientka szybkim krokiem podeszła do lady, za którą prawdopodobnie znajdował się
telefon. Rzeczywiście, kilka sekund później podniosła czarną, niemal całkiem płaską,
komórkę. Szybkim ruchem kciuka otworzyła klapkę, po czym wystukała jakiś numer. Po
chwili z kimś juŜ rozmawiała. DrŜącym z przejęcia głosem starała się wytłumaczyć temu
komuś po drugiej stronie, o co chodziło. W drugiej dłoni wciąŜ trzymała „moją” sukienkę.
Prawdę powiedziawszy wcale nie słuchałam co tamta właśnie mówiła. Znów pogrąŜyłam się
w swoich własnych myślach.
Po chwili dziewczyna podeszła do mnie, głośno wypuściła powietrze, po czym
odpowiedziała:
- No dobrze, moja szefowa zgodziła się Ŝebym ją pani sprzedała, ale za to dostanie pani
dziesięć procent rabatu. Na koszty naprawy. – Widać było, Ŝe rudzielec była bardzo z siebie
zadowolona.
Zrobiła tak, jak uwaŜała, Ŝe powinna uczynić i było jej z tym dobrze.
Odwróciła się i podeszła do lady, by następnie wyjąć skądś plastikową reklamówkę, do
której włoŜyła sukienkę. Ja takŜe udałam się w tym samym kierunku.
WciąŜ jeszcze idąc, sięgnęłam do mojej brązowej torebki i po chwili w mojej dłoni znalazł
się skórzany portfel. I on miał głęboki, czekoladowy kolor. Obie te rzeczy kupiłam kiedyś
jako komplet. Otworzyłam portmonetkę szukając swojej karty płatniczej. Znalazłszy ją,
podałam mój plastikowy bank dziewczynie. Ona wystukała coś na klawiszach kasy, po czym
przeciągnęła kartę wzdłuŜ czytnika. Po chwili z otworu wysunął się wydruk będący
potwierdzeniem transakcji. Ekspedientka podała mi kawałek papieru i długopis. Podpisałam.
Dopiero teraz przypomniałam sobie, Ŝe wcześniej nawet nie spytałam o cenę interesującego
mnie ubrania. Widniejąca na wydruku kwota była nieco wyŜsza niŜ się spodziewałam, ale
trudno – miałam nadzieję, Ŝe mój budŜet jakoś to przetrzyma. Właściwie to miałam nawet
dość sporo oszczędności. Moja pensja nie była wprawdzie zbyt wysoka, ale za to moje
potrzeby były jeszcze mniejsze i zwyczajnie nie miałam na co wydawać pieniędzy.
PoŜegnawszy rudą ekspedientkę wyszłam ze sklepu i nie zatrzymując się juŜ nigdzie po
drodze, ruszyłam w kierunku mojego mieszkania.
W domu juŜ od drzwi powitała mnie znajoma cisza. Tak jak zwykłam to zawsze czynić,
zagłuszyłam ją włączając stojące w przedpokoju stereo. Postawiłam je tutaj dlatego, abym bez
względu na to gdzie w mieszkaniu się znajdowałam, zawsze mogła cieszyć się ulubionymi
22
melodiami. Znów usłyszałam dobrze znaną mi kompozycję. Niewiele rzeczy lubiłam w Ŝyciu
zmieniać. Muzykę takŜe. Naokoło słucham tego samego aŜ do czasu, gdy miałam tego tak
bardzo dosyć, Ŝe nie mogłam wytrzymać juŜ kolejnej nuty. Dopiero wtedy wynajdywałam coś
nowego, czego znów słuchałam przez dłuŜszy czas, aby wreszcie przejść do czegoś jeszcze
innego. I tak w kółko. W ostatnim czasie namiętnie odsłuchiwałam z pozoru zupełnie do mnie
nie pasującej wesołej i skocznej muzyki irlandzkiej. Tak bardzo optymistyczna i naładowana
niezwykłą wprost energią, poprawiała mi humor.
Włączywszy muzykę przypomniałam sobie o swoich zakupach. Schyliwszy się połoŜyłam
siatkę z sukienką na podłodze przy drzwiach do sypialni. Następnie zdjęłam buty. Brązowe,
wysokie do kolan kozaki ustawiłam równo w szafce. Tej samej na której stało radio.
Rozpięłam ciemnozielony, wełniany płaszcz. Zsunęłam go i powiesiłam na wieszaku. Udałam
się do łazienki aby umyć ręce. Zawsze gdy tylko wracam do domu dokładnie zmywałam z
nich brud całego zewnętrznego świata. Z czystymi rękoma weszłam do mojej, lecz mimo to
wciąŜ jednak bardziej babcinej, kuchni. Całe mieszkanie było dokładnie takie, jakie
pozostawiła je matka mojej matki, gdy trzy lata temu odeszła z tego świata. Nic w nim nie
zmieniłam. Nie miałam do tego ani chęci, ani teŜ serca. UwaŜałam, Ŝe wszystko powinno
pozostać tu tak, jak było kiedyś. Dziś myślę, Ŝe nigdy nie czułam się w tym mieszkaniu
prawdziwą jego gospodynią i dlatego sądziłam, Ŝe nie miałam prawa niczego zmienić.
W oknach wciąŜ wisiały te same kwieciste firanki, na półkach bieliły się szydełkowe
serwetki a na parapecie w błękitnych, wyblakłych juŜ doniczkach, nadal rosły nieco
zaniedbane ostatnio fiołki. Babcia miała rękę do kwiatów. Ja juŜ nie.
Otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej przygotowaną na tamto popołudnie porcję. W
małym garnuszku czekał na mnie kawałek gotowanego kurczaka a w miseczce pokrojona
wczoraj sałatka. Podgrzałam mój skromny posiłek i ułoŜyłam na porcelanowym talerzu w
kwiatki. Do szklanki wlałam trochę pomarańczowego soku. Chwyciłam mój skromny obiad i
poszłam z nim na balkon. Lubiłam jeść na świeŜym powietrzu. W drodze na niewielki taras
minęłam wiszące w salonie, nad dębową komodą stare, ślubne zdjęcie moich dziadków.
Powitały mnie zamknięte w pięknej złotej ramie uśmiechnięte twarze.
- Witaj babciu, dzień dobry dziadku – przywitałam się tak jak zwykle.
Wyszłam na tonący w słońcu balkon. Było trochę chłodno, ale wcale mi to nie
przeszkadzało. PołoŜyłam mój posiłek na stoliku a sama usiadłam w ulubionym krześle
dziadka. Siadywał w nim do ostatnich swoich dni i z towarzyszącą mu całe Ŝycie ciekawością
obserwował to, co akurat działo się na podwórku. Kochany dziadek. Odszedł rok przed
babcią.
W samotności spoŜyłam swój posiłek. Chwilę jeszcze posiedziałam obserwując dzieci
bawiące się koło skrzypiącej huśtawki, ale zaraz przypomniałam sobie o swoim najnowszym
zakupie.
Wstałam, pozbierałam pozostałe po obiedzie naczynia, pośpiesznie pozmywałam wszystko
i wróciłam do leŜącej wciąŜ przy drzwiach sypialni plastikowej reklamówki.
Podniosłam ją i zaniosłam do salonu. Z szuflady w komodzie wygrzebałam potrzebne mi
przybory i równo ułoŜyłam je na małym okrągłym stoliku. Usiadłam w fotelu i z
namaszczeniem wyjęłam moje nowe granatowe cudo. Chwilę potrzymałam w dłoniach
delikatną materię, wyczuwając jej fakturę. Po chwili wzięłam się za naprawę powstałego
przypadkiem uszkodzenia. Wprawdzie nie potrafiłam szyć, ale miałam nadzieję, Ŝe z tak
niewielkim rozdarciem powinnam sobie poradzić.
Starałam się. A jednak igła wciąŜ trafiała nie w to miejsce, w które powinna. Toczyłam
walkę z nieposłuszną mi, niemiłosiernie plączącą się nicią.
Wrodzony upór nie pozwalał mi jednak przerwać pracy.
Musiałam to zrobić i kropka.
Wreszcie udało się.
23
Z zadowoleniem przyglądając się swojemu dziełu chwyciłam noŜyczki aby odciąć nimi
nić.
- Do diaska! – zaklęłam.
Zwykle staram się unikać obscenicznego słownictwa.
Teraz jednak działałam odruchowo.
W chwili, gdy przyłoŜyłam noŜyczki do skraju szwa ześlizgnęły się one tak, Ŝe
skaleczy
Pobierz darmowy fragment (pdf)