Darmowy fragment publikacji:
Kati
Hiekkapelto
Bezsilni
Kati
Hiekkapelto
Bezsilni
Bezsilni
1
Ksiazka NW_MOBI.indd 1
13.02.2017 11:41
2
Ksiazka NW_MOBI.indd 2
13.02.2017 11:41
Kati
Hiekkapelto
Bezsilni
Bezsilni
Kati Hiekkapelto
tłumaczenie
Piotr Grzegorzewski
i Judyta Łepkowska
Przełożył Piotr Grzegorzewski
3
Ksiazka NW_MOBI.indd 3
13.02.2017 11:41
© Kati Hiekkapelto
First published in 2014 by Otava Publishing Company Ltd.
with the Finnish title Suojattomat.
Published in the Polish language by arrangement with Otava Group
Agency, Helsinki.
Fotografie na okładce: Pelly Benassi, unsplash.com (ptaki)
oraz Luke Pamer, unsplash.com (postać)
Projekt okładki: Wojtek Kwiecień-Janikowski
Redakcja i korekta: Zuzanna Grębecka
Skład i łamanie: Jarosław Sokołowski
Wydawca:
Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o.
02-672 Warszawa
ul. Domaniewska 52
www.ringieraxelspringer.pl
ISBN 978-83-8091-299-1
Drukarnia: TINTA, Działdowo
4
Ksiazka NW_MOBI.indd 4
13.02.2017 11:41
Robertowi, Ilonie i Aino
5
Ksiazka NW_MOBI.indd 5
13.02.2017 11:41
6
Ksiazka NW_MOBI.indd 6
13.02.2017 11:41
Hulający w przełęczy wiatr odsuwał groźbę mgły nadcią-
gającej nad afgańskie pogranicze. Powietrze migotało w bla-
sku słońca. Panowała całkowita cisza. Nagle na horyzoncie
pojawiła się plamka, która zaczęła szybko rosnąć. Samochód,
dżip pełen mężczyzn z karabinami. Lufy śmiertelnie groźnych
mosinów i kałasznikowów wznosiły się ku niebu, stanowiąc
przedłużenie sylwetek mężczyzn, skrywanych za tumanami
kurzu i piasku wzbijanego przez wóz. Dżip był coraz bliżej.
Wśród mężczyzn pojawiła się drobna, lekko zgarbiona po-
stać w ciemnym stroju. Samochód zahamował gwałtownie.
Na ziemię zeskoczyło dwóch uzbrojonych mężczyzn. Jeden
z nich wyciągnął rękę i pomógł zejść kobiecie w burce. Ostroż-
nie uniosła czarną koronkową woalkę zakrywającą oczy. Nie
rozglądała się dookoła, po prostu ruszyła za mężczyznami
w kierunku pobielonego budynku.
7
7
Ksiazka NW_MOBI.indd 7
13.02.2017 11:41
8
Ksiazka NW_MOBI.indd 8
13.02.2017 11:41
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Finlandii
Komunikat dotyczący warunków w Pakistanie
Zagrożenie przemocą i atakami terrorystycz-
nymi występuje w całym kraju, szczególnie
na terenach przygranicznych z Afganistanem.
Podróżni powinni unikać zapuszczania się w te
rejony.
Sytuacja w Pakistanie pozostaje niestabilna,
może tam dojść do zamieszek na tle politycznym,
ekonomicznym, społecznym lub religijnym.
Ryzyko ataków terrorystycznych, rozruchów,
aktów przemocy i masowych protestów istnie-
je zwłaszcza w Karaczi, Peszawarze, Lahaurze,
Islamabadzie, Kwecie oraz innych dużych sku-
piskach ludności. Ryzyko to jest jeszcze więk-
sze przy granicy z Afganistanem. W ostatnich
tygodniach doszło do eskalacji przemocy w Ka-
raczi. W całym kraju należy zachować daleko
idącą ostrożność.
Powinno się unikać wizyt na terytoriach
plemiennych na północnym wschodzie kraju
(w tym w Chajberze, Peszawarze, Wadi-e Swat
oraz w Beludżystanie).
Pakistańskie prawo zakazujące bluźnierstwa
jest nadzwyczaj surowe, za pogwałcenie tego
prawa grozi kara śmierci.
9
Ksiazka NW_MOBI.indd 9
13.02.2017 11:41
10
Ksiazka NW_MOBI.indd 10
13.02.2017 11:41
1
Sammy dostał się do Finlandii w taki sam sposób i taką
samą drogą, jak dobrze mu znana heroina, którą przemyca-
no, aby zaspokoić głód narkotykowy mieszkańców Europy
Zachodniej: ukryty w ciężarówce pokonał w obłokach spalin
niekończące się stepy Rosji.
Heroina jechała dalej, Sammy zakończył podróż.
Wystąpił o azyl i zamieszkał w ośrodku dla uchodźców,
gdzie prawie udało mu się wyrwać ze szponów nałogu. Na
decyzję w swojej sprawie czekał dwa lata, cztery miesiące
i jeden tydzień. Kiedy w końcu otrzymał postanowienie o de-
portacji, uciekł, wylądował na ulicy i odkrył subutex.
Czoło Sammy’ego pokryły kropelki zimnego potu.
Coraz bardziej bolała go głowa. Przeliczył pieniądze
– banknot i kilka monet, które dostał z kościelnej funda-
cji pomagającej bezdomnym. Na razie powinny starczyć,
potem zastanowi się nad tym, skąd wziąć więcej. Kasa
zawsze się pojawia, jeśli się wie, gdzie szukać. Zbierał
butelki, pracował też na czarno w pizzerii, sprzątając
i załatwiając sprawy, które zlecali mu właściciele. Przy-
najmniej nie musiał się prostytuować (w każdym razie
nie za często) i popełniać poważniejszych wykroczeń.
Nie był przestępcą. Nienawidził bydlaków, którzy okra-
dali starszych ludzi albo włamywali się do domów. To
chyba właśnie włamania wzbudzały w nim największą
odrazę. Tak nie wolno. Dom to miejsce, w którym czło-
11
Ksiazka NW_MOBI.indd 11
13.02.2017 11:41
wiek powinien się czuć bezpiecznie. Gdyby mógł spo-
kojnie przebywać we własnym domu, gdyby czuł się tam
bezpiecznie, nic złego by się nie wydarzyło. Uczyłby się
i planował karierę. W niedziele chodziłby do kościoła
i zerkał ukradkiem na dziewczynę, z którą zgodnie z wolą
rodziców miałby się ożenić. Byłaby piękna. Kiedy wyczu-
wałaby jego spojrzenie, skromnie spuszczałaby wzrok,
jej gęste, podkręcane rzęsy rzucałyby cień na wysoko
osadzone kości policzkowe, a na twarzy pojawiałby się
cień uśmiechu. Byłaby wiosna. Na dworze śpiewałyby
ptaszki, przygrzewałoby słonko, a w dolinie za domem
kwitłyby tysiące drzew.
Przejmujące zimno bez trudu przenikało przez ubranie
Sammy’ego. Zamarznięta ziemia była śliska i nierówna,
utrudniała chodzenie. Wcześniej przynajmniej rozgrzał
się trochę w promieniach słońca. Wędrując po obrzeżach
miasta, co jakiś czas zamykał oczy i unosił twarz ku niebu,
aby poczuć na policzkach choć odrobinę ciepła. Jednak
zima nie miała dla niego litości, temperatura wciąż spa-
dała. Budrysówka, którą dostał z Armii Zbawienia, była
cienka, a nigdy nie słyszał o ubieraniu się na cebulkę. Żył
na ulicy od dwóch miesięcy i cały ten czas chodził zmar-
znięty. Czy zima i mróz nigdy się nie skończą? Gdzie tej
nocy będzie spać?
Nieważne, najpierw musi zdobyć subutex. Buprenorfinę.
Dragi. Tabsy. Jak zwał, tak zwał. Kiedyś na kursie fińskiego
omawiali fińskie przysłowia i starali się znaleźć ich odpo-
wiedniki we własnych językach. Sammy’emu nie przycho-
dziło nic do głowy, choć nauczyciel nalegał, aby coś sobie
przypomniał. Wydawało mu się, że od tych zajęć minęły całe
wieki.
12
Ksiazka NW_MOBI.indd 12
13.02.2017 11:41
Ruszył do dzielnicy Leppioja. Znał fińskiego dilera, który
tam mieszkał. Był w tym samym wieku, co on, a na dodatek
też brał. Nie przepadał za Mackem. Wyczuwał w nim na-
pięcie i gwałtowność, coś przerażającego, szaleństwo osoby
uzależnionej. Tyle że Macke zawsze miał towar. Może da
Sammy’emu jakiś rabat. A może nawet pozwoli mu spędzić
u siebie noc. Głowa bolała go coraz bardziej. Przyspieszył.
Dzielnica leżała dość daleko, właściwie było to zaledwie kilka
niskich bloków i domów w zabudowie szeregowej pośrod-
ku lasu. Nie przypominała zwykłych dzielnic zaludnianych
przez ćpunów – nie było tam nawet sklepu na rogu, który
można by okraść. Sammy lubił ciszę i spokój. Z niejasne-
go powodu bardziej bał się aresztowania w centrum miasta
niż gdzie indziej, chociaż zdawał sobie sprawę, że przyciąga
większą uwagę w okolicach, gdzie nie widuje się zbyt wielu
imigrantów. Najlepsze były największe dzielnice podmiej-
skie: Rajapuro, Koivuharju i Vaarala. Zawsze było w nich
mnóstwo towaru i znajomych, nawet jego rodaków. Na
przedmieściach nie mógł całkowicie wtopić się w otoczenie,
ale przynajmniej panowała tam cisza. Leppioja była niewiel-
ka. Zdaje się, że rodzice Mackego mieli tam lokum i pozwalali
mu w nim pomieszkiwać. Chyba tylko dlatego Macke jeszcze
nie został eksmitowany.
Drzwi bloku oczywiście były zamknięte. Nie mógł dać
znać, że przyjdzie, bo nie miał komórki. To utrudniało
zdobywanie towaru, ale Sammy bardziej niż głodu bał się,
że zostanie złapany przez kogoś z wydziału antynarkoty-
kowego. Jeden niefortunny telefon albo esemes może być
jak odcisk łapy na świeżym śniegu. Umiał rozpoznać ślady
zająca. W nocy widywało się ich sporo wokół tego miasta,
które dla niego było jak polana w niekończącym się lesie na
13
Ksiazka NW_MOBI.indd 13
13.02.2017 11:41
obrzeżach syberyjskiej tajgi. Miasto, które zostawił za sobą,
miało ponad milion mieszkańców. Poza tym nieustanne
zmienianie telefonów i kart SIM było kosztowne i wiązało
się z kolejnym ryzykiem: chodzeniem do sklepów. Sammy
nie chciał pokazywać twarzy w miejscach, gdzie mogły być
kamery.
Tym razem zaryzykował. Zaczekał przy drzwiach w na-
dziei, że ktoś się pojawi i będzie mógł wślizgnąć się do środka.
Usiłował zachować spokój, ale i tak wciąż rozglądał się dooko-
ła. Czy ktoś go widzi? Do następnego bloku było dobrych kil-
kanaście metrów. Pomiędzy budynkami rosło parę świerków
i krzaków pokrytych szronem, był też plac zabaw i boisko
o twardej jak kamień, oblodzonej powierzchni. Nieliczne la-
tarnie nie miały wystarczającej mocy, by oświetlić cały teren.
Mieszkańcy jeszcze nie spali, ze swoich okien nie widzieli jed-
nak całego podwórka. Niestety Sammy nie mógł ukryć się cał-
kowicie w ciemności. Jasna, heksagonalna lampa nad drzwia-
mi prowadzącymi na klatkę schodową była niczym reflektor.
Światło nadawało jego ciemnej skórze siny odcień.
Czuł się jak aktor stojący na scenie i ogarniał go coraz
większy niepokój. Minęło stanowczo za dużo czasu, odkąd
ostatnio coś brał. Usiłował trzymać nałóg w ryzach, szpry-
cował się tylko po to, by zagłuszyć ciągły strach i rozgrzać
się w mroźne noce. Rzuci to w cholerę, gdy tylko wszystko
zacznie się układać. Nie powinien mieć z tym problemu,
w końcu nie był naprawdę uzależniony. Nagle poczuł, że za-
czyna się trząść. To z zimna. Miał wielką ochotę stłuc szybę
w drzwiach i zacząć wrzeszczeć. Musiał się dostać do środka.
Macke się nim zajmie.
Nagle na klatce schodowej zapaliło się światło. Sammy
wyprostował się, zrobił kilka kroków do tyłu i spróbował
14
Ksiazka NW_MOBI.indd 14
13.02.2017 11:41
przybrać przyjacielski, beztroski wyraz twarzy, chociaż wie-
dział, że to bezcelowe. W tym kraju nigdy nie zdoła wmieszać
się w tłum, stać się jednym z tych bezgranicznie szczęśli-
wych, różowiutkich Finów; jego czarne oczy i ciemna skóra
zawsze przyciągną czyjąś uwagę. To właśnie dlatego trzeba
sprawiać przyjazne wrażenie. Nawet najmniejszy cień groź-
by ze strony kogoś takiego jak on może sprawić, że ludzie się-
gną po telefony i wezwą policję.
Na klatce schodowej pojawił się mężczyzna, nie za mło-
dy, ale i nie za stary. Sammy miał problem z określeniem
wieku większości Finów. Ten był elegancki, wysoki, miał
na sobie ciemną wełnianą kurtkę i czapkę. Ale nie wy-
glądał na szczególnie bogatego. Jego ubranie było stare.
Chłopak obserwował ludzi na tyle długo, by wiedzieć, jak
rozpoznać zamożność, życzliwość i zagrożenie z ich stro-
ny. Teraz wyczuwał to ostatnie. Kiedy mężczyzna był już
przy samych drzwiach, Sammy podszedł do nich, jakby
właśnie co się zjawił, po czym pochylił się i zaczął grze-
bać w kieszeni, udając, że szuka klucza, chociaż bał się, że
wygląda, jakby chciał zwymiotować. „Ach, co za szczęście,
że pan tu jest. Też życzę miłego wieczoru. Powodzenia”.
Powiedziałby coś takiego, gdyby mógł wydobyć z siebie
głos. Zdołał tylko się uśmiechnąć, mając nadzieję, że drże-
nie jego ciała nie rzuca się za bardzo w oczy. Mężczyzna
zmierzył go wzrokiem i powiedział coś szorstkim głosem.
Sammy pokazał na górę i uśmiechnął się jak kretyn. Facet
stanął w drzwiach, przyglądając mu się sceptycznie. Chło-
pak wyczuł jego wahanie. Strach nagle się ulotnił. Raz
jeszcze pokazał na górę i zdobył się na odwagę, by wypo-
wiedzieć słowo „przyjaciel”. Mężczyzna spojrzał za sie-
bie na klatkę schodową dokładnie w tej samej chwili, gdy
15
Ksiazka NW_MOBI.indd 15
13.02.2017 11:41
zgasło światło. Zupełnie jakby wystraszyła go ciemność,
otworzył szerzej drzwi i odszedł, nie oglądając się za sie-
bie. Sammy znalazł się w pogrążonym w mroku korytarzu.
Vilho Karppinen padał z nóg. Przez cały wieczór miał
mdłości i przysypiał przed telewizorem. W końcu poszedł do
łóżka, ale nie mógł zasnąć z powodu straszliwego hałasu do-
biegającego z któregoś z sąsiednich mieszkań. Nie słyszał me-
lodii, ale bas był tak głośny, że przenikał przez ściany budyn-
ku, rezonował z ramą łóżka i wdzierał się w uszy. Całe łóżko
drżało. Momentami hałas ustawał, a wtedy Vilho odpływał,
potem jednak wszystko zaczynało się na nowo i wyrywało go
ze snu. To się zresztą zdarzało nie pierwszy raz. Vilho liczył
na to, że któryś z sąsiadów wezwie w końcu policję, ale naj-
widoczniej nikt tego nie zrobił. Hałas wciąż powracał, cho-
ciaż nie każdej nocy. Czyżby tylko jemu to przeszkadzało? Ci
cholerni gówniarze nie dają innym spać i nikt nie zwraca na
to uwagi! Tym razem nie ujdzie im to płazem. Zejdzie i każe
im wyłączyć tę łupaninę, bo trudno to nazwać muzyką. Jeśli
nie posłuchają, wezwie policję. A z samego rana poskarży się
we wspólnocie mieszkaniowej. Te hałaśliwe nieroby zostaną
wyrzucone na bruk i znów będzie mógł spać spokojnie. Po-
trzebował solidnej dawki snu – człowiek w jego wieku zasłu-
giwał na odpoczynek.
Vilho ostrożnie usiadł na brzegu łóżka. Zakręciło mu
się w głowie. Trzeba to załatwić, powiedział sobie, po czym
wstał z jękiem, włożył kapcie i poczłapał do przedpokoju.
Dlaczego nagle stał się taki niedołężny? Kiedy to się zaczę-
ło? Jeszcze kilka lat temu o tej porze roku jeździł na nar-
ty. A może to było dawniej? Wyszedł na korytarz w samej
16
Ksiazka NW_MOBI.indd 16
13.02.2017 11:41
piżamie, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Nasłuchiwał
w ciemności, próbując ustalić, skąd dochodzi hałas. Z piętra
niżej. Pewnie z mieszkania, które zajmuje ten młody chuli-
gan. Vilho nie znał go, mijali się tylko w korytarzu. Chłopak
nie mówił „dzień dobry” ani nie patrzył mu w oczy. Podej-
rzany typ. Dobrze przynajmniej, że to ta sama klatka, nie
musi wkładać kurtki.
Zszedł piętro niżej i wcisnął z całych sił dzwonek. Drzwi
otworzyły się i ktoś wciągnął go do środka. Czyjaś ręka zła-
pała go za górę piżamy, ciągnąc tak mocno, że materiał napiął
mu się na plecach.
– Co jest, do chuja? Czego tu szukasz, dziadku?
Chłopak przyciągnął go do siebie. Vilho poczuł od niego
alkohol i dokładnie spojrzał mu w oczy: źrenice przypomi-
nały łebki od szpilek. Wiedział już, że popełnił błąd. Trzeba
było zadzwonić na policję, zamiast zgrywać bohatera. Czasa-
mi po prostu zapominał, ile ma lat, mimo zawrotów głowy,
słabości i tego, że ilekroć spojrzał w lustro, widział tam siwe-
go, zasuszonego staruszka.
– Mógłby pan trochę ściszyć muzykę? – zapytał. – Potrze-
buję snu. To wszystko.
– A my, kurwa, chcemy tego posłuchać – odparł chłopak
i zaczął ciągnąć go do salonu. Vilho próbował się opierać, był
jednak za słaby, nie miał szans przy tym młodym byczku, na
dodatek nabuzowanym od jakiegoś chemicznego świństwa.
Uderzyłby go, gdyby nie to, że jego pięści przypominały skó-
rzane rękawiczki suszące się na kaloryferze – były sztywne,
a zarazem bezwładne. W salonie chłopak go puścił. Vilho wcią-
gnął łapczywie powietrze. Na kanapie siedział drugi chłopak,
o ciemnej karnacji i dobrym spojrzeniu. Nie sprawiał wraże-
nia groźnego. Może jednak uda mu się z tego wykaraskać.
17
Ksiazka NW_MOBI.indd 17
13.02.2017 11:41
– Nie chcę kłopotów – powiedział Vilha. – Przyszedłem tu
w sprawie muzyki. Strasznie mi przeszkadza, mieszkam bez-
pośrednio pod wami.
– Stul gębę, stary pierdzielu. Za kogo ty się, kurwa, masz?
Całymi dniami tylko szpiegujesz innych. Człowiek nie ma
ani chwili spokoju, bo jebane staruchy wszędzie węszą.
Chłopak na kanapie powiedział coś cichym głosem. Vil-
ho nie zrozumiał, ale cieszył go pojednawczy ton tamtego.
Może się uda. Odwrócił się do wyjścia. Jednak znów zakręci-
ło mu się w głowie i nogi się pod nim ugięły. Wyciągnął rękę
do chłopaka, żeby się go przytrzymać. Ten jednak wrzasnął
coś z gniewem i zdzielił go pięścią w twarz. Vilho upadł na
podłogę, po drodze zawadzając głową o krawędź stołu. Krew
trysnęła na śmierdzący dywan i utworzyła jeziorko między
pustą strzykawką a puszką po piwie.
– Kurwa, zabiłem go! – krzyknął chłopak i zaczął chicho-
tać. Zanim Vilho stracił przytomność, zdążył zobaczyć, że
chłopak przygląda mu się najpierw z rozbawieniem, a potem
z coraz poważniejszą miną. W końcu przyłożył rękę do szyi
staruszka, żeby sprawdzić puls.
– Ten kutas nie żyje! – wrzasnął. – Musimy coś zrobić.
Rusz dupę, jebany Pakistańcu. Trzeba coś wymyślić. I to
szybko!
Ksiazka NW_MOBI.indd 18
13.02.2017 11:41
2
Na dworze wciąż panował mrok. Starsza posterunkowa
Anna Fekete obudziła się raptownie. Śnił się jej koszmar, nie
mogła jednak przypomnieć sobie szczegółów. Pościel była
wilgotna od potu. Anna wzięła gorący prysznic i zrobiła so-
bie herbatę; miła odmiana, biorąc pod uwagę, że w pracy piła
hektolitry kawy. Sącząc gorący napój, czytała gazetę i wsłu-
chiwała się w odgłosy budzącego się do życia budynku. Sąsiad
akurat się kąpał, z rur biegnących przy jej kuchni dobiegał
szum wody. W oddali rozległo się głuche dudnienie. Nagle
dotarło do niej, że w ogóle nie zna swoich sąsiadów. Miesz-
kańcy jej klatki uprzejmie się z nią witali, ale byli zdystan-
sowani i nie miała pojęcia, kim są, w jaki sposób zarabiają
na życie, jakie mają marzenia, radości i troski. Miała nawet
problem z dopasowaniem nazwisk na skrzynce pocztowej do
konkretnych twarzy. Jednak odpowiadało jej to. Nie pocią-
gało jej życie społeczne, nie miała ochoty na wspólne piele-
nie ogródka ani udział w spotkaniach w świetlicy działającej
w bloku.
Życie towarzyskie wydawało się jej przereklamowane.
Uważała je w dużej mierze za iluzję. Ludzie, którzy go szukali,
najwyraźniej nigdy naprawdę nie doświadczyli go na własnej
skórze. Na Zachodzie bezlitosne wtrącanie się w życie in-
nych i ich prywatne sprawy uchodziło za uroczy przejaw tro-
ski i zainteresowania, coś, co miało zapobiegać patologiom.
Annę strasznie to wkurzało. Jeszcze do niedawna najwięk-
szym zmartwieniem Finów było to, co o nich myślą i mówią
sąsiedzi, krewni, mieszkańcy tej samej miejscowości. Starali
19
Ksiazka NW_MOBI.indd 19
13.02.2017 11:41
się, by ich życie było skrojone na miarę oczekiwań innych lu-
dzi; bali się odrzucenia i ten strach sprawiał, że godzili się na
to, co przynosił im los. Ile osób cierpiało z tego powodu przez
całe życie? To ma być ten ideał, do którego mamy dążyć? Czy
gdyby jej brat Ákos wrócił do Serbii, byłby bardziej przygnę-
biony i pił więcej niż obecnie? Czy to właśnie dlatego wolał
pozostać w Finlandii?
Anna spojrzała na zegar, po czym włożyła dżinsy rurki
i starą bluzę z kapturem. Mimo mrozu postanowiła pojechać
do pracy na rowerze. Uzupełniła strój o kurtkę termiczną,
czapkę i rękawiczki. Zakrawało na szaleństwo, że miejscowi
dojeżdżali do pracy rowerami w najgorszy deszcz i mróz, że
ryzykowali jazdę po śliskich i niebezpiecznych drogach, ba-
lansując niepewnie na dwóch kółkach. Jej bliscy w ojczystym
kraju byliby w szoku, gdyby się dowiedzieli, że Anna jeździ
zimą na rowerze. Jednak dzięki oponom z kolcami śnieg
w ogóle jej nie spowalniał. A dobrze było trochę się prze-
wietrzyć przed pracą, rozprostować kości i rozciągnąć ciało
zesztywniałe od snu.
– Mam dla ciebie zadanie specjalne – powiedział nadin-
spektor Pertti Virkkunen na porannej odprawie w wydziale
kryminalnym.
– To znaczy? – zapytała Anna.
Esko Niemi przyniósł sobie już trzecią kawę tego ranka,
Sari Jokikokko-Pennanen jadła kanapkę i bazgrała na mar-
ginesach swojego notesu, Nils Näkkäläjärvi pił herbatę. Vir-
kkunen zrobił kwaśną minę.
– Mamy na dołku Węgierkę.
– Ooo… Co takiego zrobiła?
20
Ksiazka NW_MOBI.indd 20
13.02.2017 11:41
– Zatrzymaliśmy ją pod zarzutem potrącenia ze skutkiem
śmiertelnym. Wczoraj w nocy kogoś przejechała.
– O w mordę. Była pijana?
– Nie.
– Narkotyki?
– Wstępne badanie nic nie wykazało. Wysłaliśmy próbki
krwi do analizy.
– Przekroczenie prędkości?
– Na razie nie wiemy. W każdym razie ledwo duka po fiń-
sku i angielsku, więc najlepiej by było, gdybyś to ty ją prze-
słuchała.
– Jasne!
Anna poczuła niepokój. Węgierka. Przesłuchanie po wę-
giersku. Czy sobie z tym poradzi? Jak jest po węgiersku „ofia-
ra wypadku” albo „nieumyślne spowodowanie śmierci”?
Tylu słów w ojczystym języku już nie pamiętała lub nigdy ich
nie słyszała… Czy uda jej się zastosować fachową terminolo-
gię? Matka miała na Węgrzech znajomego prawnika, może
powinna się z nim skontaktować.
– No dobra, to bierz się do roboty. Nie możemy jej tam
wiecznie trzymać.
– Co? Już teraz?
– Tak.
– Kim jest ofiara? Gdzie doszło do wypadku? Kiedy? Naj-
pierw muszę się czegoś dowiedzieć o sprawie.
– Kilka godzin temu, niedługo po północy, niedaleko Kan-
gassary, na drodze wyjazdowej z miasta, tuż za rogatkami.
Ofiara to staruszek w piżamie. Nie znamy jeszcze jego tożsa-
mości. Sari sprawdzi, czy zgłoszono zaginięcie kogoś odpo-
wiadającego jego rysopisowi. Tutaj masz zdjęcia z miejsca
wypadku.
21
Ksiazka NW_MOBI.indd 21
13.02.2017 11:41
Anna popatrzyła na fotografie leżące na biurku. Ciało i ka-
łuże krwi sprawiały makabryczne wrażenie. Chyba nigdy nie
przyzwyczai się do takich widoków. Przez chwilę zastana-
wiała się, co lepsze: zobojętnieć na przemoc i widok zakrwa-
wionych ciał, czy być w szoku za każdym razem?
– Niedaleko Kangassary jest dom spokojnej starości,
prawda? Może ofiara wymknęła się z niego w nocy?
– Niewykluczone. Takie ucieczki zdarzają się non stop,
ale uciekinierzy rzadko kończą pod kołami samochodów.
– Zwykle zamarzają na śmierć – włączyła się Sari.
Esko nic nie powiedział. Wszyscy zwrócili uwagę na jego
przekrwione oczy i trzęsące się ręce, nikt jednak tego nie sko-
mentował, nawet Virkkunen. Prawdopodobnie obliczył, ile
jeszcze czasu staremu policjantowi pozostało do emerytury,
i uznał, że już za późno, by go zmienić. Poza tym Esko zawsze
wywiązywał się ze swoich obowiązków i nigdy nie chodził na
chorobowe, chociaż nikt nie mógł pojąć, jak to możliwe, sko-
ro wyraźnie lubił wypić. Anna sądziła, że niektórym alkohol
po prostu jest potrzebny do życia, do złagodzenia perspek-
tywy śmierci, zmniejszenia bólu, urozmaicenia nieciekawej
codzienności, zwiększenia energii, nadania barw szarej ru-
tynie, ucieczki od samooszukiwania i samozniszczenia. Nie
wszyscy mogą być entuzjastami zdrowego stylu życia, będą-
cymi zawsze w świetnej formie. Społeczeństwo potrzebuje
również pijaków, grubasów i desperatów, którzy będą stano-
wić odstraszający przykład dla reszty. Akurat do tego alkohol
świetnie się nadawał.
Anna zastanawiała się, co porabia Ákos. Wiedziała, że co
najmniej od tygodnia jest w ciągu alkoholowym.
– Cieszę się, że uda nam się załatwić to bez tłumacza
– powiedział Virkkunen. – Zadzwonię do chłopaków na gó-
22
Ksiazka NW_MOBI.indd 22
13.02.2017 11:41
rze i powiem im, żeby sprowadzili dziewczynę do sali prze-
słuchań.
– Jó reggelt, Fekete Anna vagyok – przedstawiła się poli-
cjantka.
– Farkas Gabriella, kezét csókolom – odparła oficjalnie
dziewczyna. Anna poczuła się nieswojo. Nikt jeszcze nigdy
tak się do niej nie zwracał. Ten węgierski zwrot dosłownie
oznaczał „całuję rączki” i używano go tylko w odniesieniu do
starszych osób lub ludzi o zdecydowanie wyższej pozycji. Po
raz pierwszy Anna zdała sobie sprawę z tego, że jej praca rze-
czywiście daje jej taką pozycję. Była kimś lepszym. Miała na
przykład władzę nad tą dziewczyną. Oczywiście nie była to
władza absolutna. Na szczęście istniały przepisy i procedury
chroniące prawa jednostki i określające uprawnienia policji,
jednak w tym przypadku i w większości innych Anna miała
zdecydowaną przewagę. Proste powitanie, którego bez zasta-
nowienia używa się podczas wizyty u dziadków, nagle odkry-
ło przed nią prawdziwą naturę jej pracy, której nie doceniała.
Ile jeszcze rzeczy kryje się za zwrotami pochodzącymi z jej
ojczystego języka?
Do Anny nagle dotarło, że Gabriella czeka, aż zacznie. Za-
poznała ją więc z tym, co wiedziała już o sprawie. Na końcu
zapytała, czy wszystko się zgadza. Dziewczyna skinęła głową.
– Dokąd jechałaś? – zapytała Anna.
– Do Kangassary. Mieszkam u rodziny, której dzieckiem
się opiekuję.
– Od kiedy?
– Od ponad dziesięciu miesięcy.
– Przyjechałaś tu na rok?
23
Ksiazka NW_MOBI.indd 23
13.02.2017 11:41
– Tak.
– Skąd pochodzisz?
– Budapesti vagyok. És te?
– Én vajdasági magyar vagyok, Magyarkanizsáról.
– Super! Mam znajomych niedaleko, w Transylwanii,
ale nigdy nie byłam w Wojwodinie. Od dawna mieszka pani
w Finlandii?
– Od dziecka. To ja tutaj zadaję pytania – upomniała ją
Anna, starając się jednak nadać głosowi przyjacielski ton.
– Jasne, przepraszam. To przez to, że nie licząc skajpa,
nie rozmawiałam po węgiersku prawie od roku – odparła Ga-
briella, nieco zawstydzona.
– Znam to uczucie. Ale wróćmy do tematu naszej rozmo-
wy. Skąd jechałaś?
na imprezie.
– Z uniwerku. A raczej z miasteczka studenckiego. Byłam
– Alkomat nic nie wykazał.
– Zgadza się, nie piję, jeśli mam prowadzić. Zresztą,
w ogóle mało piję.
– Brałaś coś?
– Nie. Ale w czasie jazdy słuchałam muzyki.
– No cóż, to nie jest zabronione.
– Ale trochę przy niej odpłynęłam. To była węgierska mu-
zyka ludowa – wyjaśniła Gabriella cichym głosem.
– Postaraj się jak najdokładniej opowiedzieć, co się stało.
Dziewczyna zesztywniała. Wyraźnie powstrzymywała
łzy. Zapatrzyła się w dal i z trudem oddychała. Zduszonym
głosem, próbując się nie rozpłakać, wyjaśniła, że zobaczyła
mężczyznę leżącego na drodze i wcisnęła hamulec, ale samo-
chód jej nie posłuchał i jak gdyby nigdy nic ślizgał się dalej po
oblodzonej nawierzchni. To wydawało się trwać całą wiecz-
24
Ksiazka NW_MOBI.indd 24
13.02.2017 11:41
ność, chociaż w rzeczywistości zajęło pewnie kilka sekund.
Mężczyzna był coraz bliżej, a ona nie mogła nic zrobić. Kiedy
w niego uderzyła, rozległ się huk i straciła do reszty panowa-
nie nad kierownicą. W tamtej chwili bała się bardziej o siebie
niż o tego człowieka.
– Pójdę do więzienia? – zapytała, szlochając.
– Przede wszystkim musimy ustalić, jak szybko jecha-
łaś. Jeśli nie przekroczyłaś dozwolonej prędkości, chyba nie
masz powodów do zmartwień. Oczywiście powinnaś wziąć
pod uwagę to, że prędkość pojazdu powinna być dostosowa-
na do warunków na drodze. Ostatniej nocy było ślisko.
– Zwykle nie jeżdżę w taką pogodę, ale właściciele samo-
chodu zapewnili mnie, że ma dobre opony zimowe.
– Czyj jest ten samochód?
– To drugi wóz rodziny, u której mieszkam. Pozwolili mi
z niego skorzystać. Czy w ogóle wrócę do domu? Wiem, je-
stem żałosna, myślę tylko o sobie.
– Na pewno będziesz musiała pozostać w Finlandii do
zakończenia śledztwa i ewentualnego procesu. Na razie nie
wiadomo jeszcze, jakie… zarzuty ci postawimy i czy w ogóle
będziesz o coś oskarżona.
Anna musiała się przez chwilę zastanowić, jak jest po
węgiersku „postawić zarzuty”. Kiedy następnym razem
będę w starym kraju, muszę sobie sprawić słownik termi-
nologii prawniczej, pomyślała. A büdös fene, przecież na-
wet nie wiem, jak jej powiedzieć, że nie zachowała należytej
ostrożności podczas jazdy! W najgorszym razie mogą mnie
oskarżyć o utrudnianie śledztwa. Powinnam była nalegać na
sprowadzenie tłumacza i wyjaśnić kolegom, że już nie mówię
biegle po węgiersku.
– Przynajmniej o tyle dobrze, że trafiło na staruszka – po-
25
Ksiazka NW_MOBI.indd 25
13.02.2017 11:41
wiedziała Gabriella, wyrywając Annę z zamyślenia. – Gdyby
to było dziecko, chyba bym się po tym nie pozbierała. Palnę-
łabym sobie w łeb.
– No cóż – westchnęła policjantka. – Na szczęście to nie
było dziecko. Wspominałaś, że mężczyzna leżał już na jezdni,
kiedy go zauważyłaś, tak?
– Zgadza się.
– Na pewno nie szedł poboczem?
– Nie, leżał na środku. W pierwszej chwili myślałam, że to
jakaś kupka piasku, worek ze śmieciami czy coś, w ogóle nie
przypominał człowieka, po prostu ciemny kształt na jezdni.
– Ruszał się?
– Nie wiem. Chyba nie. W każdym razie nie przypominam
sobie.
jechałaś?
– Czy pamiętasz, w jakiej pozycji leżał, zanim na niego na-
– Nie. To było takie straszne, takie nierealne… Wiem tyl-
ko, że ten ciemny kształt się do mnie przybliżał, i w końcu
zobaczyłam, że to człowiek. Zaraz… chyba leżał na boku. Wy-
daje mi się, że widziałam jego twarz, miałam wrażenie, że pa-
trzy mi prosto w oczy. Ale mogę się mylić albo tylko to sobie
wyobraziłam. Kto to był?
– Jeszcze nie wiemy. Prawdopodobnie pacjent z demen-
cją, który uciekł z domu opieki. Czasami widuje się takie oso-
by w dziwnych miejscach.
– Może miał atak serca?
– Niewykluczone. Mógł też po prostu się przewrócić.
Autopsja wyjaśni, co się stało.
– Jego rodzina mnie znienawidzi.
Anna nie miała serca przyznać, że to bardzo prawdopo-
dobne.
26
Ksiazka NW_MOBI.indd 26
13.02.2017 11:41
– Nie do wiary, że pani też jesteś Węgierką. Niesamowi-
te! – wykrzyknęła nagle Gabriella. – Nie poradziłabym sobie
z tym zeznaniem, gdybym musiała mówić po angielsku.
– Sprowadzilibyśmy tłumacza.
– Jest pani lepsza niż tłumacz. Wolę panią.
Chociaż ucieszył ją ten komplement, Anna nie była w sta-
nie odpowiedzieć.
Esko Niemi stał przed komisariatem i ćmił papierosa, za-
stanawiając się nad sprawą, którą przydzieliło mu Państwo-
we Biuro Śledcze. Kurde… Wkurzało go bycie chłopcem na
posyłki idiotów w garniakach. Jedynym człowiekiem, któ-
rego rozkazy mógł bez szemrania wykonywać, był Virkku-
nen, ale nawet one w większości go wkurzały. Ostatnio jego
irytacja znacznie wzrosła, nie miał pojęcia dlaczego. Coś go
gryzło, a on nie wiedział co. Zupełnie jakby został zapędzony
w kozi róg, złapany w pułapkę. Już kiedyś tak się czuł, jednak
nie chciał o tym myśleć ani przyznać się do tego przed sobą.
A gdyby tak sprzedał mieszkanie, kupił dom pośrodku
lasu i zaszył się w głuszy? Nie potrzebował tych wszystkich
nowoczesnych udogodnień. Wystarczy mu woda, niewielka
kuchnia, łóżko, sauna i kominek. Życie bez elektryczności
byłoby przesadą – w końcu nie zamieszka w gułagu. Mógł-
by zainstalować panele słoneczne, były dość tanie, chociaż
głównie kupowały je ekoświry. Mógłby spróbować. Virkku-
nen miał takie panele w swoim letnim domku. Esko odwie-
dzał go tam w wakacje, chodzili razem na ryby, odpoczywali.
Takie panele wystarczyłyby do zasilania lamp i ładowania
laptopa. Łódka, porządny grill, proste życie z dala od wszyst-
kiego. Kurde, byłoby świetnie. Esko poczuł pieczenie w pier-
27
Ksiazka NW_MOBI.indd 27
13.02.2017 11:41
si. Potarł bolące miejsce zaciśniętą pięścią. Ból jeszcze bar-
dziej rozbudził jego marzenia. Nie był już młodzieniaszkiem,
ale z pewnością wciąż miał czas, by robić coś innego niż prze-
dzieranie się przez niekończące się kryminalne bagno. Za-
nim jednak to wszystko nastąpi, pokaże żółtodziobom z PBŚ,
jak doświadczony policjant wykonuje swoje obowiązki. Ta
sprawa będzie zwieńczeniem jego kariery. Po niej zniknie,
odjedzie ku zachodzącemu słońcu, zostawiając za sobą tu-
many kurzu. Esko wypalił papierosa do samego filtra, rzucił
niedopałek na ziemię, rozdeptał go i zapalił kolejnego. A kie-
dy skończył palić, poszedł do gabinetu Anny.
– Spakuj szminkę i tampony. Jedziemy na miejsce wypad-
ku – powiedział.
– Zmień wreszcie tę płytę, co?
– Postaram się – odburknął Esko. – Taki już jestem
– wymamrotał bardziej do siebie niż do niej.
Zjechali windą do podziemnego garażu, wsiedli do nie-
oznakowanego jasnoniebieskiego forda i pojechali do mia-
sta. Na bezchmurnym niebie świeciło słońce. Spaliny z rury
wydechowej unosiły się w mroźnym powietrzu, a majesta-
tyczne sylwetki budynków odcinały się od jaskrawego błęki-
tu nieba. Wysokie zaspy po bokach jedni były brudne i sza-
re. Właśnie tak za jakiś czas będą wyglądać moje płuca, jeśli
nie rzucę palenia, pomyślała Anna. Ale skoro i tak wszyscy
umrzemy, czemu akurat nie na raka płuc? Usiłowała nie my-
śleć o łóżkach szpitalnych, środkach przeciwbólowych i ma-
skach tlenowych i zamiast tego skupić się na obserwowaniu
ludzi za szybą. W miarę jak oddalali się od centrum i zbliża-
li do Kangassary, było ich coraz mniej. Miejskie krajobrazy
ustąpiły miejsca lasom i wreszcie za którymś zakrętem uj-
rzeli samochód Gabrielli, który policja w nocy przestawiła na
28
Ksiazka NW_MOBI.indd 28
13.02.2017 11:41
pobocze. Miejsce wypadku otaczała policyjna taśma. Stanęli
na skraju drogi, na tyle daleko, by nie zatrzeć śladów.
Anna wysiadła z wozu. Oblodzona nawierzchnia poły-
skiwała w jasnym słońcu. Z daleka auto, którym jechała Ga-
briella, wydawało się nienaruszone. Wiedziała, że wkrótce
dokładnie obejrzy je specjalista do spraw rekonstrukcji wy-
padków i kolizji drogowych. Swoją drogą, co za beznadziejna
nazwa stanowiska, pomyślała, w porównaniu z nim starsza
posterunkowa brzmi prawie normalnie. Samochód zosta-
nie przetransportowany na policyjny parking, a na jezdni
zabezpieczy się ślady hamowania i dowody świadczące o sile
tarcia i stanie opon, po czym porówna się je z obrażeniami
ofiary oraz z fotografiami z miejsca wypadku. Potem grupa
dochodzeniowa przejrzy wszystkie dane, przeanalizuje je
w komputerach i wyda oświadczenie dotyczące przebiegu
wydarzeń. Anna zawsze była pod wrażeniem tego, jak wyspe-
cjalizowaną wiedzą dysponowała policja. Wciąż ją to zaskaki-
wało, a zarazem dawało złudne wrażenie, że jej kariera ciągle
się rozwija i tak już będzie zawsze.
W gęstym świerkowym lesie panowała cisza, ciemnozie-
lony mrok gałęzi tłumił światło odbijane od śniegu. Anna
przypatrzyła się gąszczom i uznała, że nikt nie mógłby się
przez nie przedrzeć. Ofiara musiała iść drogą.
– Odjadę jakiś kilometr i wrócę do ciebie na piechotę – po-
wiedział Esko. – Spróbuj ustalić, skąd mógł iść stary.
– Dobra. Potem przyjrzymy się ziemi w najbliższej oko-
licy.
Esko spojrzał na gęsty las i pociągnął nosem.
– Nikt nie dałby rady tędy przejść – stwierdził, dochodząc
do takich samych wniosków, co Anna, po czym wsiadł do sa-
mochodu i odjechał.
29
Ksiazka NW_MOBI.indd 29
13.02.2017 11:41
Policjantka przez chwilę stała w miejscu. Wsłuchiwała się
w oddalający się szum silnika auta kolegi. Nie słyszała jed-
nak, by się zatrzymało i Esko z niego wysiadł. Pomyślała, że
musiał odjechać na całkiem dużą odległość. Zastanawiała się
też, czy nie powinna się trochę cofnąć. Przeszła szybko jakieś
pół kilometra w kierunku miasta, po czym zawróciła i ru-
szyła wolno, uważnie przyglądając się drodze. Co jakiś czas
dostrzegała w śniegu na poboczu ślady jakiegoś zwierzęcia,
prawdopodobnie psa. Szosa była tak oblodzona, że gdyby
ktoś wyprowadzał psa, nie zostawiłby on śladów… A może
pies biegł luzem, uciekł tak jak ten staruszek? Nagle w zaspie
przy szosie dostrzegła ślady butów: jeden płytszy, a drugi
głębszy, z odciskami łap wokół.
Śnieg nie tworzył zbitej skorupy. Ciągle jeszcze mogła-
by przejechać przez pola na nartach. Ślady stóp były małe.
Doszła do wniosku, że należą do kobiety albo dziecka. Za-
pewne pies wyczuł zapach zająca i pobiegł w kierunku lasu,
ciągnąc za sobą właściciela. Nie widziała nigdzie odcisków
butów staruszka, droga była zbyt oblodzona. Przed sobą uj-
rzała policyjną taśmę. Samochód Gabrielli pozostawił śla-
dy poślizgowe, chociaż ledwo widoczne. Nic nie przywiera
do tak śliskiej powierzchni, pomyślała Anna i popatrzyła
na krwawe plamy na ziemi. Krew rozprysnęła się, wsiąkła
w lód i utworzyła duże, ciemnoczerwone jeziorka. Widok
był makabryczny.
Wkrótce potem doszedł do niej Esko. Ciężko dyszał.
– Powinieneś ograniczyć palenie – skomentowała.
– Niby czemu? – warknął w odpowiedzi, po czym sięgnął
do kieszeni kurtki i wyciągnął papierosy. – Zamiast pieprzyć
głupoty, lepiej sprawdź te krzaki. To powinno sprowadzić cię
na ziemię.
30
Ksiazka NW_MOBI.indd 30
13.02.2017 11:41
Anna wybuchnęła śmiechem. Dziwne, ale czasami wyda-
wało się jej, że na swój sposób lubi Eska.
Weszli pomiędzy świerki. Najpierw nogi zapadały im się
w śniegu po kolana. Potem, chociaż pod drzewami było mniej
śniegu, gęste zarośla utrudniały posuwanie się naprzód.
Nie ma mowy, żeby staruszek się tędy przedostał na szosę,
pomyślała Anna. A poza tym nie ma tu żadnych śladów, nawet
zwierząt. W następnej chwili ujrzała w miękkim śniegu tro-
py zająca. To za nim musiał pobiec pies. Pewnie dopadłby go,
gdyby nie był na smyczy. Anna przypatrzyła się pniom, szuka-
jąc skrawków materiału, czegokolwiek. Niczego nie znalazła.
– Dziwne – powiedziała, kiedy wrócili na szosę i zaczęli
otrzepywać śnieg ze spodni.
– Co takiego?
– Że nie ma tu żadnych śladów. Niczego, co wskazywałoby
na to, skąd przyszła ofiara.
– Wcale nie wydaje mi się to dziwne. Jeśli staruszek szedł
drogą albo poboczem, nie zostawiał śladów. Wszystko jest
oblodzone, a lód jest cholernie twardy.
– To prawda. Ale to i tak dziwne.
– Masz zdobyć więcej informacji na temat tej Węgierki
– powiedział Esko. – Rozkaz Virkkunena.
– Niby jak? Nie mam pojęcia, jak zdobywa się takie infor-
macje.
– Na litość boską, chyba umiesz posługiwać się telefonem
i potrafisz wystękać coś we własnym języku. A jak nie, to
wyślij mejla.
– Na komisariacie ledwo udało mi się przypomnieć, jak
jest „wnieść oskarżenie”. I niby do kogo mam zadzwonić? Na
Węgrzech jest pewnie więcej policjantów niż ludzi w naszym
mieście.
31
Ksiazka NW_MOBI.indd 31
13.02.2017 11:41
– Zapytaj Virkkunena. I przy okazji sprawdź, czy ta dziew-
czyna ma pozwolenie na pobyt.
– Równie dobrze możesz to zrobić ty. Znamy już tożsa-
mość ofiary?
– Sari właśnie przysłała wiadomość, że nie. Nie zgłoszono
zaginięcia osoby odpowiadającej temu rysopisowi. Obdzwa-
nia miejscowe szpitale i domy opieki.
– Ze zdjęć wynika, że facet nie był w szpitalnej piżamie.
Poza tym w takich miejscach raczej zauważa się czyjeś znik-
nięcie.
– Żebyś się nie zdziwiła.
– Mnie już nic nie zdziwi.
Anna pomyślała o swojej babci, która mieszkała z siostrą
jej ojca. Wypijała co rano kieliszeczek pálinki domowej ro-
boty. Twierdziła, że pomaga jej na krążenie i jasność myśli.
Anna nie miała powodu, żeby się z tym nie zgodzić. Babcia
miała już ponad dziewięćdziesiątkę, przeżyła wojnę, zaznała
mnóstwo cierpienia, w tym stratę syna, wnuka i męża, jednak
zawsze udawało się jej zachować pogodę ducha. W ojczyźnie
Anny nie ukrywało się seniorów, nie wysyłało się ich do do-
mów opieki, gdzie tracili rozum. Traktowano ich z szacun-
kiem i witano słowami kezét csókolom, „całuję rączki”.
– Późno już, zgłodniałem – powiedział Esko. – Może wró-
cimy do miasta, żeby coś wtrząchnąć?
– Dobry pomysł – zgodziła się Anna. Przez cały dzień nie
jadła niczego konkretnego.
W mroku zapłonęła zapałka. Po chwili rozżarzył się jeden
papieros, potem drugi. Jenni i Katri, dziewiątoklasistki ze
szkoły średniej w Ketoniemi, wyjrzały zza drzewa, by upew-
32
Ksiazka NW_MOBI.indd 32
13.02.2017 11:41
nić się, że nikt nie idzie. Jenni ukradła papierosy chłopakowi
mamy i wysłała esemesa swojej najlepszej przyjaciółce Katri,
która mieszkała po sąsiedzku. Dziewczyny powiedziały ro-
dzicom, że idą się przejść. Jenni twierdziła, że podprowadze-
nie fajek było dziecinnie proste. Mama i jej chłopak oglądali
telewizję. Kurtka faceta wisiała w przedpokoju, a papierosy
tkwiły w kieszeni. Na dodatek paczka była tylko do połowy
pełna. Gdyby była cała, od razu można by się zorientować, że
zniknęły z niej dwa papierosy, tak samo, gdyby była prawie
pusta. Najlepsza była właśnie paczka pełna do połowy, gwa-
rantowała, że nikt niczego nie zauważy. Jenni dobrze o tym
wiedziała, bo raz już została przyłapana na podprowadzaniu
fajek z prawie pustej paczki.
Dziewczyny stały w lesie tuż za ich blokiem, zaciągały
się łapczywie papierosami, plotkowały o swoich debilnych
nauczycielach, Ilarim, przystojniaku, który chodził do rów-
noległej klasy, i innych ważnych sprawach, o których zwykle
gadają piętnastolatki. Co jakiś czas pluły w zaspy. Kiedy już
skończyły palić, postanowiły wybrać się do centrum handlo-
wego. Chciały sprawdzić, czy zastaną tam któregoś ze znajo-
mych, chociaż szczerze w to wątpiły. W czwartki wieczorem
zawsze było tam pustawo. W sumie zawsze było tam pusta-
wo. Odkąd z powodu cięć budżetowych zamknięto ośrodek
dla młodzieży, kręciły się tam tylko rodziny z małymi dzieć-
mi, a przed wejściem tkwili lokalni pijaczkowie. Przed po-
wrotem do domu musiały jednak jakoś pozbyć się zapachu
dymu, dlatego zdecydowały się na małą wycieczkę. Posta-
nowiły przejść przez las, chociaż śnieg utrudniał chodzenie,
zmarzły im palce u nóg, a converse’y przemokły.
– Co to? – zapytała w pewnej chwili Katri i stanęła rap-
townie.
33
Ksiazka NW_MOBI.indd 33
13.02.2017 11:41
– Co?
– To na ziemi. – Dziewczyna wymierzyła palcem w wyso-
ką sosnę. W śniegu pod nią coś leżało.
Jenni podeszła bliżej.
– Jezu! – krzyknęła. – Popatrz na to!
To był nóż. Nie zwykły nóż do krojenia chleba, ale praw-
dziwa broń z zakrzywionym ostrzem. Ostrzem pokrytym
krwią.
– Patrz – wyszeptała Katri i pokazała na ziemię jakieś dwa
metry dalej. Z jej ust wydobył się obłoczek pary.
W śniegu widać było plamy krwi. W ciemności wydawała
się prawie czarna.
– Myślisz, że ktoś został zabity?
– Może powinnyśmy zadzwonić na policję?
– Kurwa, mama da mi szlaban, jeśli się dowie, że popala-
łam.
– To co robimy?
– Nie wiem. Chodźmy do centrum, tam się zastanowimy.
– Kurde, boję się. A jeśli zabójca ciągle tutaj jest?
Dziewczyny przystanęły, wsłuchując się w ciemny las.
Początkowo było całkowicie cicho, słyszały tylko swoje przy-
spieszone oddechy. A potem usłyszały odgłos łamanej gałąz-
ki. Jeden, drugi…
– Spadajmy stąd – wyszeptała przerażona Katri.
Rzuciły się do ucieczki. Biegły przez las, nie zwracając
uwagi na gałęzie smagające je po twarzach. W pewnej chwili
Jenni potknęła się i krzyknęła do Katri, żeby poczekała, ale
już po chwili wstała i zaczęła biec dalej. Byle tylko dotrzeć do
bezpiecznych budynków i świateł, byle znaleźć się jak najda-
lej od tego przerażającego lasu, w którym grasował szalony
morderca. Wkrótce potem znalazły się przed centrum han-
34
Ksiazka NW_MOBI.indd 34
13.02.2017 11:41
dlowym. Dobiegły do jednego z pubów, bo tylko tam byli ja-
cyś ludzie, oparły się o ścianę i rozejrzały dookoła, usiłując
złapać oddech. Nikt ich nie ścigał. Centrum było opustosza-
łe, nikogo nie dostrzegły.
– Co teraz? – zapytała Jenni.
Z pubu wytoczyła się zawiana kobieta i zapaliła papierosa.
Zaraz za nią wyskoczył jakiś facet i zaczął się do niej przysta-
wiać.
– Chodźmy do mnie – powiedziała Katri. – Musimy się
zastanowić, co mówić. Jeśli najpierw powiemy o wszystkim
mojej mamie, może twoi starzy nie zaczną dopytywać się
o fajki.
Korki Anny pewnie trzymały się oblodzonej nawierzchni.
Mroźne powietrze szczypało przyjemnie w tył gardła. Droga
przez lasy za Koivuharju skręcała w kierunku trasy narciar-
skiej, dlatego dalej musiała pobiec ścieżką rowerową. Lubiła
narciarstwo biegowe, potrzebowała jednak do niego widoku
oblodzonego morza, odległego horyzontu i jasnego, wyraźnie
odznaczającego się nieba. Nie przepadała za trasami wyty-
czonymi w lasach. Podczas porannych biegów narciarskich,
gdy zapuszczała się kilometry od brzegu, najważniejszy był
dla niej widok bezkresnego lodu.
Tego ranka jej przebieżka była szybka i krótka: zaledwie
pół godziny, a potem powrót do domu na prysznic i papie-
rosa. Udawało się jej trzymać postanowienia noworocznego
– tylko jedna fajka dziennie – chociaż złożyła to przyrzecze-
nie z papierosem w ustach i podchmielona szampanem, pod-
czas gdy fajerwerki wystrzeliwane sprzed ratusza w Kanjižy
wybuchały z hukiem nad jej głową. Na niebie pojawiały się
35
Ksiazka NW_MOBI.indd 35
13.02.2017 11:41
diamenty, kule i kolorowe gwiazdy, a ludzie się śmiali, ściska-
li się i życzyli sobie wzajemnie szczęśliwego Nowego Roku.
Imprezę noworoczną zorganizowały przyjaciółki Réki.
Większość z nich Anna znała z czasów, gdy chodziły razem
do szkoły. Wynajęły pub na obrzeżach miasta, zamówiły je-
dzenie w firmie cateringowej, puszczały hity z lat dziewięć-
dziesiątych, tańczyły i piły cały wieczór. Tuż przed północą
udały się do centrum miasta, by oglądać pokaz sztucznych
ogni, podobnie jak większość mieszkańców Kanjižy w syl-
westra. Przyszła tam również matka z jej przyjaciółmi. Anna
nigdy nie widziała w Finlandii tak widowiskowego pokazu.
W Kanjižy pokazy sztucznych ogni odbywały się również
w wakacje. Dla Anny fajerwerki w ciepłą, letnią noc były jed-
nym z najbardziej emocjonujących wydarzeń w życiu. Mię-
dzy imprezowiczami nie widziała Ákosa.
Na imprezie spotkała Béciego, chłopaka, który w pierw-
szej klasie chował jej plecak i ciągnął za włosy. Béci od dzie-
sięciu lat mieszkał w Budapeszcie, a Anna nie widziała go
od swojego wyjazdu; do tej chwili zdążyła zapomnieć o jego
istnieniu. On ją jednak pamiętał. Po pokazie kupili kilka piw
i poszli nad zimne brzegi Cisy. Usiedli na starych huśtawkach
na metalowych łańcuchach. Jaskrawe płaty czerwonej, żół-
tej i zielonej farby łuszczyły się na drewnianych siedzeniach.
Wspominali dzieciństwo, zardzewiałe śruby wydawały prze-
raźliwe jęki. Kiedy Annie zrobiło się zimno, wślizgnęli się do
domu rodziców Béciego i do jego chłopięcej sypialni na pię-
trze, pokoju, którego wystrój pozostawał niezmieniony od co
najmniej dziesięciu lat. Następnego ranka matka Béciego na-
legała, aby Anna została na śniadaniu, a dziewczyna nie zdo-
była się na odmowę. To było strasznie zawstydzające. Czuła
się, jakby znów miała piętnaście lat.
36
Ksiazka NW_MOBI.indd 36
13.02.2017 11:41
Anna nerwowo zdusiła peta w popielniczce. Miała ocho-
tę na jeszcze jednego papierosa. Co ją podkusiło, żeby iść do
niego do domu? Teraz Béci usiłował skontaktować się z nią
w Finlandii. Réka dała mu adres mejlowy i numer telefonu
Anny. A fene egye meg.
W końcu udało się jej zwalczyć chęć na kolejną fajkę i za-
częła się zastanawiać, czy zadzwonić do Ákosa. Ostatecznie
zdecydowała się to zrobić. Jej brat okazał się pijany, chociaż
nie za bardzo. Powiedział, że siedzi sam w domu i ogląda te-
lewizję – na telewizorze, który dostał do Anny. Dziewczyna
jednak nie słyszała dźwięku odbiornika. Zapytała go, czy
pamiętał o złożeniu podania o zasiłek dla bezrobotnych, czy
ma jedzenie i czy wziął prysznic. Tak, tak, wszystko jest w jak
najlepszym porządku, Ákos właśnie ograniczył picie, pra-
wie w ogóle rzucił, naprawdę nie pije już dużo, wszystko gra.
A kurva életbe, zaklęła Anna pod nosem, kiedy się rozłączyła.
Staję się matką mojego starszego brata.
Ksiazka NW_MOBI.indd 37
13.02.2017 11:41
3
– Wygląda na to, że w ostatnim czasie nie uciekł żaden
staruszek. Obdzwoniłam wczoraj wszystkie domy opieki
w pobliżu – powiedziała Sari Annie.
Było pięć po ósmej. Wydział kryminalny rozpoczynał pra-
cę. Kserokopiarka zaterkotała, ekspres do kawy zabulgotał,
światła zapalały się jedno po drugim, komputery zaszumiały.
Na pozór przeciętny dzień w dowolnym biurze. Nic nie wska-
zywało na to, że w tych ponurych pomieszczeniach o nijakim
umeblowaniu pracuje się nad sprawami sięgającymi naj-
mroczniejszych zakamarków ludzkiej duszy.
– To znaczy, że musiał wyjść ze swojego domu. Mam na-
dzieję, że niedługo krewni coś zauważą – odparła Anna.
– Też mam taką nadzieję. To mi przypomina o kilku sta-
ruszkach, których znaleźliśmy dosłownie zmumifikowanych.
Leżeli po śmierci przez lata i nikt nic nie zauważył. – Sari zie-
wnęła. Dzieci obudziły ją o piątej rano i jak gdyby nigdy nic
zaczęły się bawić.
– Takie sprawy to naprawdę wyjątki. Dajmy im kilka dni.
Ktoś w końcu zadzwoni zmartwiony, że dziadek zaginął.
Może nawet dzisiaj.
– Mam nadzieję. À propos, wczoraj byłam u Raunego
– powiedziała Sari.
– O, co u niego?
– Jest na zwolnieniu do końca kwietnia, kilka razy w tygo-
dniu ma fizjoterapię. Dochodzi do siebie, chociaż do pełnego
zdrowia jeszcze długa droga. Lewe kolano ciągle go boli. Pew-
nie będzie miał z nim kłopoty do końca życia.
38
Ksiazka NW_MOBI.indd 38
13.02.2017 11:41
Starszy posterunkowy Rauno Forsman został poważnie
ranny zeszłej jesieni, kiedy jego samochód zderzył się z ło-
siem. Anna przypomniała sobie, jak wyglądał, leżąc na inten-
sywnej terapii. Żałowała, że to nie ona jest na jego miejscu,
chciałaby być w śpiączce i nigdy się z niej nie obudzić. Prze-
szedł ją dreszcz. Cierpiała w tym czasie na bezsenność i była
tak zmęczona, że zaczynała się zastanawiać, czy w ogóle jest
w stanie pełnić obowiązki policjantki.
– Zapomnijmy o pięcie Achillesa, od teraz będziemy mó-
wić o kolanie Forsmana – skomentował Nils, wchodząc do
sali odpraw. Ciemne włosy miał wciąż potargane po nocy.
Anna doszła do wniosku, że jest całkiem przystojny, i zerk-
nęła na złotą obrączkę na serdecznym palcu jego lewej ręki.
– Co u Niny? – zapytała.
– Nie było jej w domu – odparła Sari. – Ale nie chcę się
wtrącać. Nie uwierzysz, jak dziewczynki wyrosły. Rauno
przesyła wszystkim pozdrowienia. Prosił, żebyście czasami
do niego wpadli. Zróbcie to, biedaczysko nudzi się jak mops.
– Nie ma sprawy, wpadnę – powiedział Nils.
– Ja też – dodała Anna, chociaż doskonale wiedziała,
że tego nie zrobi.
– Gdzie Esko? – zapytał Nils.
– Był tutaj już przed siódmą, pracuje nad sprawą, którą
– Co to za sprawa?
– Jakieś zagraniczne bandziory próbują się u nas urządzić
zleciło mu PBŚ.
– wyjaśniła Sari.
– Tego tylko nam trzeba – westchnął Nils. – Mam nadzie-
ję, że nie wyznaczy mnie do pomocy.
– Wątpię. I tak mamy zapieprz z naszymi gangami moto-
cyklowymi – powiedziała Sari i jeszcze raz ziewnęła.
39
Ksiazka NW_MOBI.indd 39
13.02.2017 11:41
Anna przeszła do swojego gabinetu i włączyła komputer.
Musiała napisać kilka raportów, a po południu uporać się
z przesłuchaniem w sprawie napaści. Nic specjalnego, po-
winna się z tym wyrobić o czasie. Zastanawiała się jednak, co
dalej. Niezbyt pociągała ją perspektywa samotnego spędze-
nia piątkowego wieczoru w domu. Może wyskoczy do pubu?
Zapyta patolożkę Linneę Markkulę, czy nie miałaby ochoty
się przyłączyć.
Nie wychodziła nigdzie od świąt. Zapowiadał się kolejny
weekend, podczas którego będzie tylko ćwiczyć i czekać na
poniedziałek. Naprawdę tego lata kończy dopiero trzydzie-
ści jeden lat? Miała wrażenie, że jest o wiele starsza, że jedną
nogą jest już w grobie. Tęskniła za towarzystwem prostolinij-
nej Réki, codziennymi pogaduszkami o przyziemnych spra-
wach, długimi wędrówkami po puszcie między Zimonićem
a Velebitem, po járás, jak je nazywały, halami, na których pa-
sły się stada owiec pilnowane przez pasterzy, którym poma-
gały psy. Ten widok mógłby pochodzić sprzed stu lat, gdyby
nie to, że pasterze od czasu do czasu grali na komórkach lub
słuchali muzyki przez słuchawki, a ziemię przecinały bruzdy
po orce. Pola pochłaniały pusztę stopniowo i niespiesznie,
rolnicy orali nawet w grudniu. Pastwiska stawały się coraz
mniejsze, a dzikie zwierzęta nie mogły sobie znaleźć miej-
sca w uprzemysłowionym krajobrazie. Dochodziło wręcz do
tego, że pasterze używali komórek, by znaleźć lepszą pracę.
Pukanie do drzwi przywróciło Annę do teraźniejszości.
Do gabinetu wszedł Virkkunen.
– Wczoraj wieczorem do lasu za Ketoniemi wezwano ra-
diowóz. Nasi ludzie znaleźli nóż i mnóstwo krwi, zupełnie
jakby ktoś zarżnął zwierzę.
– Kolejna robota dla nas? – zapytała Anna.
40
Ksiazka NW_MOBI.indd 40
13.02.2017 11:41
– Niewykluczone. Spece z laboratorium są już w drodze
na miejsce.
– Może ktoś tam faktycznie zabił jakieś zwierzę? Albo
była bójka i ktoś został ranny?
– Nie zgłoszono nam żadnych napaści.
– Jeśli to była bójka między dwoma pijakami, wątpię, żeby
zjawili się na komisariacie.
– W takich miejscach jak to raczej nie spotyka się pijaków.
– Na pewno ludzie od czasu do czasu chodzą tam się napić.
– Obdzwoń szpitale i wypytaj, czy mają jakichś pacjentów
z ranami kłutymi. Sprawdź też ośrodki zdrowia.
– Sari dopiero co dzwoniła w sprawie tej ofiary wypadku.
Gdybyśmy wiedzieli, zapytałaby też o to.
– Otrzymaliśmy tę informację dosłownie przed chwilą.
Mogłabyś się tym zająć?
– Dobra.
– A co poza tym?
– To znaczy?
– Tak ogólnie. W pracy, w życiu?
Anna poczuła się niezręcznie. Nie uważała Virkkunena
za szczególnie bliskiego znajomego, chociaż opowiadała mu
o sobie rzeczy, którymi wolałaby się nie dzielić z innymi. Kie-
dy w styczniu miała zostać zatrudniona na stałe, Virkkunen
wypytywał ją o jej problemy ze snem, ataki paniki, które mia-
ła w dzieciństwie, i inne tego typu sprawy: przeszłość, plany
na przyszłość i tak dalej. Anna przyłapała się na tym, że myśli
o tych planach jeszcze długo po ich rozmowie.
– Wszystko dobrze – odparła z uśmiechem i pomyślała, że
to w zasadzie prawda. Nie działo się z nią nic niepokojącego.
Zadzwoniła jej komórka. Na wyświetlaczu zobaczyła nie-
znany numer. Virkkunen machnął ręką i wyszedł z pokoju.
41
Ksiazka NW_MOBI.indd 41
13.02.2017 11:41
– Fekete Anna – przedstawiła się.
– Szia, Anna. Itt Gabriella, emlékszel?
Czy ją pamięta? Niby jakim cudem miałaby ją zapomnieć?
Przecież przesłuchiwała Gabriellę zaledwie wczoraj. Wkrót-
ce potem dziewczynę wypuszczono. Według wstępnych
ustaleń w chwili wypadku jechała z prędkością około osiem-
dziesięciu kilometrów na godzinę, o wiele za szybko jak na
te warunki pogodowe, jednak poniżej ograniczenia prędko-
ści obowiązującego na tym terenie. Z posterunku odebrała ją
zszokowana rodzina, u której mieszkała. Zakazano jej opusz-
czania kraju do zakończenia śledztwa. Kiedy dowiedziała się,
że nie przekroczyła prędkości, wyraźnie jej ulżyło. Obiecała
Annie, że kiedyś do niej zadzwoni, ale policjantka nie spo-
dziewała się, że nastąpi to tak szybko.
– Szia, Gabi. Hogy vagy?
– O wiele lepiej, dziękuję. Na szczęście Tommi dał mi
dzień wolnego. To mój pracodawca. Nie nadaję się jeszcze do
opieki nad dziećmi. Nie mogę spać.
– To normalne, wciąż jesteś w szoku. To potrwa jeszcze
jakiś czas, ale w końcu minie.
– Ciągle się zastanawiam, dlaczego ten facet tam leżał.
Czemu pojechałam akurat tamtą drogą? I dlaczego słucha-
łam muzyki?
– Gabi, uspokój się. Wygląda na to, że to był wypadek. Nie
przekroczyłaś prędkości, w twojej krwi nie wykryto alkoholu
ani narkotyków. Nie zrobiłaś nic złego, miałaś po prostu pe-
cha. Gdybyś ty nie potrąciła tego człowieka, zrobiłby to ktoś
inny.
– Na tej drodze nie było nikogo innego. Nikogo.
– Więc zamarzłby na śmierć.
– A jeśli on już był martwy?
42
Ksiazka NW_MOBI.indd 42
13.02.2017 11:41
– Już o tym rozmawiałyśmy. Jeśli to był na przykład atak
serca, wykryjemy to podczas autopsji.
– Kto to był?
– Nie wiemy.
– Ciągle jeszcze nie wiecie! – krzyknęła Gabriella.
– Minął dopiero dzień. Czasami takie dochodzenia ciągną
się tygodniami.
Gabriella zamilkła na chwilę. Anna słyszała dźwięki w tle,
głos dziecka i jakiegoś mężczyzny.
– Słuchaj, mogłybyśmy się spotkać? – zapytała nagle
dziewczyna.
– Co takiego?
– Nieoficjalnie. Dali mi numer do psychologa i tłumacza,
ale wolałabym pogadać z tobą. Poza tym już znasz sprawę,
będzie mi łatwiej.
Anna zawahała się. Z jednej strony mieszanie się do ży-
cia podejrzanej to niezbyt dobry pomysł, a do tego mogło to
być zabronione. Z drugiej strony rozumiała Gabriellę. Na jej
miejscu pewnie zrobiłaby to samo. Chciała pomóc tej dziew-
czynie, która może nie do końca była jej rodaczką, ale jednak
kimś w tym rodzaju. Ostatecznie umówiły się na dziewiątą
wieczorem w Irish Corner Bar.
Po przesłuchaniu poprosiła Sari o numery telefonów
ośrodków zdrowia i szpitali w mieście i wszystkie je obdzwo-
niła. Zajęło jej to zaskakująco dużo czasu. Numerów było
naprawdę sporo, a poza tym nigdy nie udawało się uzyskać
informacji od osoby, która odebrała telefon. W każdym razie
do żadnej z tych placówek nie trafiła w ostatnim tygodniu
osoba z raną kłutą albo ciętą. Anna doszła do wniosku, że
w Ketoniemi po prostu ktoś zabił zwierzę, może nawet wła-
snego psa, bo nie stać go było na wizytę u weterynarza. Popa-
43
Ksiazka NW_MOBI.indd 43
13.02.2017 11:41
trzyła na zegar wiszący na ścianie gabinetu. Jeszcze godzina
i będzie miała wolny weekend.
Sammy obudził się nagle w ciemności. Dziwne, że uda-
ło mu się zdrzemnąć, mimo że był w takim stanie. Wiatr
wzmógł się tej nocy. Wiał z północnego wschodu, potęgując
uczucie zimna. Chodniki i ulice były oblodzone i bardziej
śliskie niż przedtem, jednak ukryty wśród gazet czuł zaska-
kujące ciepło. Ogrzewały go plastikowe ściany kontenera
i gruba warstwa papieru w środku. To właśnie tutaj sypiał za
każdym razem, gdy nie mógł znaleźć lepszego schronienia.
Tak było również tej nocy. Kontenery na papier były ciepłe,
ale niezbyt bezpieczne. Nie można spędzać zbyt wielu nocy
w tym samym miejscu. Ktoś mógł go zauważyć i zadzwonić
na policję. Zdarzyło się kilka razy, że ktoś podchodził, podno-
sił pokrywę, by wyrzucić gazetę, i krzyczał na widok młodego
mężczyzny leżącego w środku. W takich sytuacjach Sammy
usiłował wyglądać jak najbardziej przyjaźnie. „Przepraszam,
przepraszam”, powtarzał, a potem uciekał. Od dwóch mie-
sięcy w zasadzie tylko uciekał. Jego całe zasrane życie było
ucieczką – przed policją, normalnymi ludźmi, głodem nar-
kotykowym, radykalnymi islamistami. Nie wiedział, co ro-
bić. Nie miał kogo prosić o pomoc. Nie można spędzić całego
życia na ukrywaniu się. W każdym razie na pewno nie w tak
zimnym kraju. Czuł się, jak w pułapce, jak lis złapany we
wnyki. Ale nawet to było lepsze od gwarantowanej śmierci,
jaka czekała go w domu.
Sammy nie jadł cały dzień, ale prawie nie zwracał na to
uwagi, bo gorszy był głód narkotykowy. Po wydarzeniach po-
przedniej nocy postanowił na jakiś czas się ulotnić, trzymać
44
Ksiazka NW_MOBI.indd 44
13.02.2017 11:41
się z dala od dilerów. Wiedział jednak, że długo tak nie pocią-
gnie, musiał skołować kasę na choćby trochę subutexu. Gdy-
by tylko było go stać na tak dużą dawkę, że mógłby przedaw-
kować… Trudno było przedawkować buprenorfinę, musiałby
mieć coś jeszcze, choćby diazepam. Zbyt droga impreza. Ma-
rzył o złotym strzale i spotkaniu z kostuchą tam, w mroku
kontenerów na śmieci, korytarzy i piwnic. Nie bał się śmier-
ci, po prostu nie chciał dać satysfakcji ludziom, którzy zabili
jego ojca, matkę i brata.
Wsłuchał się w podwórko, na którym stał kontener. Pa-
nowała tu całkowita cisza, nie dobiegał nawet szum samo-
chodów z pobliskiej ulicy. Podejrzewał, że jest jeszcze przed
północą. Gdyby nie czuł się tak okropnie, mógłby tu leżeć
w ciszy i spokoju jeszcze przez wiele godzin. Jednak drgały
mu mięśnie nóg, bolała głowa i czuł mdłości. A także obrzy-
dliwy smród, który wydzielało jego ciało. Kiedy ostatni raz
się mył? Próbował się odprężyć. Wyobrażał sobie, że jest
w domu i leży w swoim łóżku. We wspomnieniach było bar-
dziej miękkie niż w rzeczywistości. Dzielił pokój z bratem,
pomieszczenie było tak malutkie, że mieściły się w nim tylko
dwa wąziutkie łóżka. Rodzice spali na sofie w drugim pokoju,
który służył również za salon i kuchnię. Nie było więcej pokoi,
ale w ich kraju dwa pokoje to i tak był luksus, o ile
Pobierz darmowy fragment (pdf)